środa, 30 grudnia 2009

zimowe jabłka

Dość już mam (przynajmniej na jakiś czas) pierników, serników i makowców.
Zachciało mi się deseru lekkiego, słodkiego i najlepiej bez mąki, jajek i tłuszczu.
Wpadłam więc na pomysł by na dzisiejszą wizytę Babci przygotować deser, którym niedawno uraczyła nas Kasia.
Oto moja wersja na pyszne gorące jabłka.


jabłka Kasi
/podaję przepis dla 2 osób/

2 duże twarde jabłka
2 plastry pomarańczy
2 plastry banana
kilka rodzynek
2 łyżeczki nutelli
odrobina cynamonu
2 łyżeczki powideł śliwkowych

Odcinamy czapeczkę jabłkom, wydrążamy ogryzek.
Do środka wkładamy czekoladę,
 powidła, kawałek banana i rodzynki. Przykrywamy to plastrem pomarańczy posypanej cynamonem.
Nakładamy czapeczkę i wkładamy do piekarnika na formę wyłożoną folią aluminiową (jabłka puszczają soki, które później trudno zmyć).
Pieczemy ok 20 min w 180st.
Podajemy z lodami śmietankowymi.


Mniam, mniam!

środa, 23 grudnia 2009

ostatni raz przed świętami

Pachnie już w całym domu sernikiem.
Jeszcze pół godziny i wyjmę go z piekarnika.
Przepis podam już teraz... mam nadzieję, że nie zapeszam, bo to ciasto, które zawsze się udaje.
Fotki później, jak stężeje i przestygnie.






sernik czeski
/przepis Marylki/

ciasto:
3 szklanki mąki
1 szklanka cukru
0,5 kostki roztopionej margaryny
2 żółtka
4 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki wytrawnego kakao

Wyrabiam ciasto mieszając wszystkie składniki. Ma mieć konsystencję piasku.


masa serowa:
1 kg sera śmietankowego
4 żółtka
1,5  szklanki cukru
0,5 kostki roztopionej margaryny

Miksuję wszystkie składniki.
 Osobno przygotowuję:
6 białek
2 budynie waniliowe w proszku

Ubijam białka, dodając budynie.
Delikatnie łączę masę serową z białkami.

2/3 ciasta piaskowego wysypuję na dno formy. Polewam masą serową i posypuję reszta "piasku".
Zapiekam przez ok. 1,5 godziny w 180 st.

Ten sernik smakuje wyśmienicie również z kawałkami brzoskwiń, rodzynkami lub wiśniami dodanymi do masy serowej.
Smacznego!


A jako, że to już na pewno mój ostatni wpis przedświąteczny życzę Każdemu, kto tu zagląda
Pachnących, Smacznych i Udanych Świąt
a pod choinką samych dobrych książek:)


Paula, Book&Cook

kap(l)ucha

Bleeee, że tak się wyrażę.
Jedna noc wystarczyła, by to co białe i miękkie zamieniło się w bure, wilgotne i śliskie.
Staram się więc nigdzie nie wędrować tylko wygrzewać w cieple kuchni.
Wczoraj wieczorem na tapecie - kapusta.
Wigilijną kapustę robię już od kilku lat i jeszcze nigdy nie wyszła mi tak samo. Wszystko zależy od jakości składników, stopnia ukwaszenia kapusty, dodatków i przypraw. Czasem mam pod ręką wino i dodaję je do potrawy, innym razem nie. Raz dodaję śliwki wędzone, innym razem suszone. Jednego roku mam podgrzybki, innego borowiki i tak mogłabym wymieniać bez końca owe różnice. 
Poniżej podaję przepis tegoroczny.
Wczoraj robiłam.
Dziś ją odgrzewam i doprawiam, aby jutro osiągnęła pełnię aromatu i smaku. 

kapusta wigilijna
/przepis autorski/


2 kg kapusty kwaszonej (pół na pół lekko i średnio ukwaszonej)
szklanka suszonych grzybów (w tym roku podgrzybki)
2 łyżki cukru
pół łyżeczki curry
pół łyżeczki słodkiej papryki
pieprz
szklanka suszonych śliwek
pół szklanki suszonej żurawiny
2 łyżki masła
1 duża cebula



Dzień wcześniej namaczam grzybki, zalewając je ciepłą wodą.
Kapustę moczę w wodzie przez 30 min., szatkuję i odciskam. Wrzucam do dużego garnka, zalewam 2 szklankami wrzątku i dodaję cukier. Zagotowuję, ciągle mieszając.
W małym garnuszku przez 10 min. gotuję grzybki w świeżej wodzie, wlewam wraz z wywarem do kapusty i gotuję na małym gazie przez 2 godziny, często mieszając.
Dodaję śliwki, żurawinę, przyprawy i duszę przez kolejne pół godziny.
Na maśle szklę cebulę, dodaje świeżo mielony pieprz i  wrzucam do kapusty.
Zwiększam ogień i energicznie mieszając przesmażam ok. 10 min.
Najlepiej smakuje odgrzewana, gdy ściemnieje i nabierze swoistego aromatu.
Smacznego!

Wieczorem będę robiła jeszcze czeski sernik wg receptury Mamy.
Jeśli starczy mi sił napiszę o nim kilka słów.
No chyba, że nieopatrznie otworzę ksiażkę Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet Stiega Larssona.Wczoraj zginęłam dla świata na 3 godziny i tylko zdrowy rozsądek nakazał skonczyć czytanie późną nocą na 160 stronie:)

wtorek, 22 grudnia 2009

wigilia przedwigilijna

Nie dotyczy mnie przedświąteczna gorączka. Naprawdę.
Od kilku lat robimy wigilię "składkową" a na resztę świąt jedziemy w gościnę.
Sama wybieram sobie zadania (w tym roku sernik i winna kapusta) i w ten sposób nie muszę myśleć o zakupowej logistyce i spędzać wielu godzin w kuchni.
Mam więcej czasu i energii by zrobić coś dodatkowego i dlatego zrodził się pomysł na wigilię z gronem moich ukochanych Dziołszek.
Jak zwykle było przesympatycznie: śmiechy, plotki, opowieści, wyznania, dzielenie się radościami i smutkami.
Do tego dobre jedzonko, pyszne wina, wymiana ciuchów i losowanie prezentów niespodzianek.

Jadłyśmy barszcz i paszteciki, niemiecką sałatkę ziemniaczaną, pierniki, mandarynki i pomelo (pierwszy raz w życiu jadłam ten owoc i byłam naprawdę zachwycona - łączy to co najsmaczniejsze w pomarańczy i grejpfrucie).
Kasia zaskoczyła nas swoim autorskim przepisem na pieczone jabłka z lodami (przepis od niej wyciągnę i opublikuję niebawem) a  ja przygotowałam 2 sałatki śledziowe.
Podaję na nie przepis bo wczoraj obiecałam Dziołszkom.


tradycyjny śledzik cebulowy
/przepis autorski/


7 matiasów
2 średnie cebule
garść koperku
pół szklanki dobrej oliwy z oliwek
świeżo mielony pieprz
sok z cytryny


Śledzie moczę w wodzie z odrobiną soku z cytryny przez 2 godziny.
W tym czasie szatkuję drobno cebulę, zalewam ją oliwą, dodaję pieprz, koperek i odkładam w chłodne miejsce.
Śledziki kroję w kawałki i układam w szklanej misce. Warstwa śledzików, warstwa cebulki i tak na przemian. Można dodać więcej oliwki, jeśli kto lubi. Przykrywam miskę talerzykiem i wkładam do lodówki.
Najlepsze są na drugi dzień, choć i 2-3 godziny w chłodzie wystarczą by potrawa przeszła i była smaczna.



śledziki korzenne
/przepis autorski/



7 matiasów
duża cebula
duża czerwona papryka
garść rodzynek
odrobina likieru (np. cointreau) garść pietruszki
pół łyżeczki cynamonu
pół łyżeczki curry
odrobina imbiru
szklanka dobrej oliwy z oliwek

Śledziki moczę 2-3 godziny w wodzie z dodatkiem cytryny. Rodzynki w likierze.
Na oliwie szklę cebulę pokrojoną w talarki i paprykę pokrojoną w paski. Dodaję rodzynki z likierem, przyprawy i przesmażam (warzywa nie mogą się przypalic, mają tylko napić się oliwy i swoich soków).
Na koniec dodaję pietruszkę. Mieszam.
Śledziki kroję w kostkę i przekładam warzywami w szklanym naczyniu. Gdy wszystko lekko przestygnie  wkładam do lodówki na kilka godzin.
Podaję z ciemnym pieczywem.
Wczoraj przepysznie smakowały z niemiecką sałatką Siorry.


Na zdjęciach są potrawy świeżo zrobione więc śledziki nie przeszły jeszcze kolorami.
Normalnie śledziki korzenne nabierają ładnej pomarańczowej barwy a cebulowe lekko żółtawej.


Jutro relacja z pieczenia sernika i robienia wigilijnej kapusty:)
A tymczasem dziękuję Wam moje kochane: A., Siorro, Kasiu, J., Maryś,  Justynko i Madziu:)

sobota, 19 grudnia 2009

wieczór z piernika

Pierniczki gotowe.
Leżą w puszkach i próbują doczekać do świąt...

Wczorajszy piernikowy wieczór z Siorrą był przemiły. Czekałyśmy aż Słodziak zaśnie, potem bawiłyśmy się w zakład fryzjerski i koniec końców pieczenie zaczęłyśmy ok. 23 (od zagrzania wina, hehe) a skończyłyśmy ok 2 w nocy.
Ale widok przepięknych pierników i imbirowych rogalików, a przede wszystkich ich zapach, roznoszących się dziś rano w kuchni był warty wszelkich trudów!
W starym przepisie (nawet już nie pamiętam skąd go mam) zrobiłyśmy w tym roku jedną małą innowację, która jednak dość znacząco zaważyła na smaku, a przede wszystkim wyglądzie pierników.
Mianowicie użyłyśmy brązowego cukru, który przyjemnie chrzęści w zębach:)





pierniczki
/ ok. 50 ciasteczek/

2 i 1/2 szklanki mąki
1 łyżeczka sody oczyszczonej
5 łyżek miodu
5 łyżek miękkiego masła
3 łyżeczki przyprawy korzennej
1 łyżeczka kakao
1/2 szklanki cukru pudru (lub cukru brązowego)
1 jajko




Składniki mieszamy i zagniatamy ciasto.
Wałkujemy, ciągle delikatnie podsypując mąką.
Wykrawamy dowolne kształty.
Układamy na pergaminie i wkładamy na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 180st.
Każdą kolejną blachę trzymałyśmy  2 minuty krócej.
Po ostygnięciu przyozdabiamy.

Trzeba jednak przyznać, że drobinki brązowego cukru były ozdobą samą w sobie.
Zawsze sobie powtarzam, że zrobię kiedyś pierniki bez polewy i ozdóbek ale ciągle wygrywa dziecinna radość z lukrowania, malowania i posypywania:)
Lukier jak zwykle wyszedł nam zbyt rzadki, ale za to polewa czekoladowa idealna - bardzo wytrawna i odpowiednio gęsta.
Pychota!





Ps. Natomiast imbirowe rogaliki zrobiłam według TEGO przepisu, dodając do ciasta pół łyżeczki tartego imbiru i nadziewając rogaliki suszoną żurawiną.
Polecam bo pyszne i dziecinnie łatwe.

piątek, 18 grudnia 2009

po portugalsku

Śnieg. Mróz.
Na rynku Wildeckim o 13.00 tylko heroiczni sprzedawcy choinek i karpi - reszta pouciekała.
Nie kupiłam ulubionych myszek, musiałam się zadowolić ziemniakami ze spożywczaka.

Ale to nic.
W dzisiejszej potrawie najważniejsze jest ryba i wspomnienie pewnej podróży.
Porto - miasto o  kolorze i zapachu morza. 
Byliśmy tam tylko kilka godzin a zdążyliśmy się zakochać na zabój.
Piliśmy lokalne Porto Tawny - słodycz samą w sobie, rozgrzewającą przełyk, żołądek i serce.
Smakowaliśmy bacalhau - przepyszną potrawę z suszonego dorsza, wybraną na chybił trafił z menu.
I wiecie co się okazało? Że  jest to danie tradycyjnie jedzone przez Portugalczyków na wigilię!
Więc kiedy ją wypróbować jak nie teraz - w ostatni piątek przed Bożym Narodzeniem?


Oczywiście suszonego bacalhau zastąpiłam mrożonym dorszem kupionym u moich rybnych subiektów:)


dorsz po portugalsku
/przepis autorski - trochę z pamięci, trochę za Markiem Łebkowskim/

3 filety z dorsza
ząbek czosnku
duża cebula
3 jajka (ugotowane na twardo)
pół kilo ziemniaków
kilka filecików anchois
łyżka kaparów
kilka czarnych oliwek
oliwa
natka pietruszki
pieprz
cytryna


Rybę rozmrażam, traktuję dość mocno cytryną, pieprzem i odkładam.
W tym czasie ziemniaki gotują się w mundurkach, a jajka na twardo.
Szklę na oliwie pokrojoną w talarki cebulę, dodaję ząbek czosnku, fileciki anchois, kapary i garść natki pietruszki. Krótko przesmażam - odkładam do miseczki.
Na patelnię dolewam jeszcze trochę oliwy i przesmażam rybę z obu stron (można ją również ugotować ).

Na półmisku układam dorsza, polewam sosem i przyozdabiam czarnymi oliwkami i połówkami jajek.
Podaję z ziemniakami w mundurkach.


Smacznego!

czwartek, 17 grudnia 2009

pierniczenie przedświąteczne

Nie wiem, kiedy święta zaczynają się gdzie indziej, ale dla nas, dzieci z Bullerbyn, Gwiazdka zaczyna się już tego dnia, kiedy pieczemy pierniki. Wówczas jest równie wesoło jak w wieczór wigilijny. Lasse, Bosse i ja dostajemy po dużym kawałku ciasta na pierniki i możemy z niego piec, co chcemy. Wyobraźcie sobie, że gdy ostatnio mieliśmy piec pierniki, Lasse zapomniał o tym i pojechał z tatusiem do lasu po drzewo! Dopiero w lesie przypomniał sobie, co to za dzień, i puścił się do domu takim pędem, że aż śnieg się za nim kurzył - tak mówił tatuś. 
Bosse i ja zajęci byliśmy już wtedy na dobre pieczeniem.
Właściwie to nieźle się złożyło, że Lasse przyszedł trochę później. Najlepsza foremka do pierniczków, jaką mamy, to mały prosiaczek, a gdy Lasse piecze z nami, to jest to prawie niemożliwe, byśmy my - Bosse i ja - mogli dostać prosiaczka. Tym razem jednak skorzystaliśmy z okazji i upiekliśmy każde z nas po dziesięć prosiaczków, zanim Lasse nadbiegł zadyszany z lasu.
Och, jakże mu się śpieszyło, żeby nas dogonić z pieczeniem!

No właśnie... pierniczki.
Ich pieczenie to już znak, że klamka zapadła, że nie ma odwrotu, że święta zbliżają się nieuchronnie.
Od kilku lat wraz z Siorrą robimy z tego przedświąteczny rytuał - włączamy sobie christmas songi, zagrzewamy wina lub herbaty z rumem i zabieramy się za lepienie, wałkowanie, wycinanie, pieczenie i dekorowanie.
Zazwyczaj gdy robimy lukier jesteśmy już z lekka wstawione grzanym winem lub rumem z herbaty i.. wychodzi nam różnie. Dwa lata temu zrobiłyśmy za rzadki lukier, który nie chciał zastygnąć aż do wigilii. Rok temu, w celu podkolorowania lukru na różowo, dodałyśmy doń barszczu w proszku. Sypnęło mi się nieco za wiele, ale smak pierniczków "barszczowych" był w sumie bardzo ciekawy:)
Przepis mamy od 3 lat ten sam, dziecinnie prosty i zawsze się udaje.
Pierniki nie są ani za słodkie, ani za bardzo korzenne, są cienkie - takie jakie lubię najbardziej.
W weekend obiecuję przedstawić przepis, raport i fotki.
Tymczasem zdjęcie z zeszłorocznego "pierniczenia" - miłosne dzieło Siorry.




Tak sobie rozmyślam o piernikach, które zrobimy jutro  i zerkam do opisów świąt w Bullerbyn - innych od naszych ale tak samo radosnych . To właśnie ta książka jest jedną z  niezapomnianych lektur dzieciństwa, która  pobudziła moją pasję do czytania. Nie miałam własnego egzemplarza - wciąż pożyczałam ją od J. lub  ze szkolnej biblioteki.
Stare wydanie w żółtej okładce, zaczytywane na śmierć, wielokrotnie sklejane taśmą.

Mając 23 lata ponownie pożyczyłam je od J. i  gdy zaczęłam czytać...  nie mogłam przestać. Przeżyłam noc pełną wzruszeń, wspomnień, sentymentalną podróż i wtedy mnie olśniło. Byłam akurat w takim momencie życia, kiedy musiałam wybrać dla siebie drogę - temat pracy magisterskiej oraz pomysł na to, co zrobić z sobą po studiach. Stanęło na literaturze dziecięcej a potem na pracy w dziecięcej księgarni.
Tamto ponowne przeczytanie Dzieci z Bullerbyn było jak dotarcie do szczytu wzgórza  - potem już tylko z górki.. jak na sankach:)

[...] pagórki na drodze z Bullerbyn do Wielkiej Wsi są najlepszymi pagórkami, jakie można sobie wymarzyć do jazdy na saneczkach. 
W tym roku, po drugim dniu świąt, gdy już przeczytaliśmy wszystkie książki, które dostaliśmy na Gwiazdkę, i gdy zjedliśmy wszystkie pierniki, Lasse wydobył nasze duże sanki do wożenia drewna i - wio! - zaczęliśmy zjeżdżać z pagórków - wszystkie dzieci z Bullerbyn.
- Na bok! Uwaga! - krzyczeliśmy wszyscy naraz, jak mogliśmy najgłośniej, chociaż było to niepotrzebne, gdyż bardzo rzadko się zdarza, by ktoś jeździł po naszych pagórkach. Wesoło było jednak tak krzyczeć, gdy mknęliśmy jak wiatr.



W 2005 roku Nasza Księgarnia w serii kolekcjonerskiej wydała owo, wspominane przeze mnie, wydanie Dzieci z Bullerbyn z 1957 roku - w żółtej okładce, z  ilustracjami Hanny Czajkowskiej.
Była to dla mnie wielka radość - i zapoczątkowała manię na zbieranie dawnych wydań literatury dziecięcej lub ich wznowień. Teraz Słodziak ma kolekcję jak znalazł, a ja możliwość by w każdej chwili sięgnąć z półki po wspomnienia.
Są na niej wszystkie moje ukochane książki:
Dzieci z Bullerbyn, Kubuś Puchatek, Malutka Czarownica, Baśnie Andersena, Ania z Zielonego Wzgórza, Brzechwa Dzieciom, Emilka ze Srebrnego Nowiu i wiele, wiele innych.
A jakie są Wasze ukochane książki z dzieciństwa?



Astrid Lindgren
Dzieci z Bullerbyn
/Bullerbyboken/
tłumaczenie: Irena Wyszomirska
ilustracje: Hanna Czajkowska
Nasza Księgarnia
Warszawa 2005
reprint wydania z 1957 roku 
oprawa twarda
str. 376
cena: 39,90

niedziela, 13 grudnia 2009

radocha

Milczę od kilku dni a to dlatego, że najpierw zżerał mnie stres, a potem rozpierała radość.
Sprawdziło się magiczne: DO TRZECH RAZY SZTUKA i udało mi się wreszcie zakończyć TO, co rozpoczęłam w tym roku.
Prawo jazdy do odebrania po świętach!!!
A od Nowego Roku miejcie się na baczności - włączam się do ruchu miejskiego, hehe:)

Balowałam, oblewałam przez cztery dni - od czwartku do dziś. Piłam i jadłam przeróżne pyszności ale nawet nie jestem ich w stanie opisać.
Spotkałam się z wieloma bliskimi, kochanymi ludźmi i za te wszystkie spotkania, moc miłych słów i gratulacji od Was - dziękuję.
Teraz to wszystko muszę odespać.
Dlatego życzę Wam dobrej nocy i do napisania jutro!

wtorek, 8 grudnia 2009

po prostu: schabowy

Dobry schabowy, nie jest zły:)
A najlepsze schabowe pod słońcem robi mój Tata.
Bywa w kuchni rzadko (najczęściej w celu pozmywania naczyń bądź obrania ziemniaków - w tym zresztą też jest najlepszy:)) bo to Mama jest od  pichcenia,duszenia, pieczenia, smażenia i przyrządzania.
Ale to właśnie schabowe Jędrka zachwycają swoim smakiem i wyglądem.
Są kruche, soczyste, świetnie przyprawione i idealnie wysmażone.
Mimo setek pytań z mojej strony, tłumaczeń i sugestii ze strony Taty - moje kotlety, choć smaczne, nie są TAKIE.
Sekret gotowania... magia wpływu kucharza na potrawę... cuda, cuda....






schabowe Jędrka
/przepis mojego Taty/

4 dobrze rozbite kotlety schabowe
sól, pieprz
majeranek
pół cytryny
jajko
bułka tarta

Kotlety oczyszczamy z tłuszczu i traktujemy sokiem z połówki cytryny, doprawiamy według upodobań i chowamy do lodówki na kilkanaście minut do kilku godzin.
Po wyjęciu obtaczamy w roztrzepanym jajku, następnie w bułce tartej i układamy na patelni na dobrze rozgrzany tłuszcz.
I teraz posłużę się cytatem z Taty:
"prawo, lewo, ogień nie może być za mocny ale też nie za słaby, tak na złoto i rumiano, i znów na drugą stronę, i jeszcze raz, musisz czuć, że panierka jest już chrupiąca, ale nie za długo, żeby mięso  nie było gumowate..". etc,etc.
Coś z tego zrozumieliście?
Jeśli tak, to życzę smacznego! :)





I jeszcze kilka słów dla sceptyków, którzy uważają, że schabowy jest nudny.
Ja staram się go podawać na różne sposoby w zależności od chętki, pory roku czy zawartości lodówki.

Po pierwsze panierka - czasami dodaję do bułki tartej ostrą paprykę, innym razem zioła prowansalskie albo parmezan.
Po drugie: marynata - oprócz cytryny i przypraw można dodać do niej miód lub piwo.
Po trzecie: dodatki -  czasem na gotowym schabowym układam plaster ananasa i posypuję żółtym serem.
Innym razem podaję go z mizerią i młodymi ziemniakami.
Albo z pieczonymi ziemniakami i pieczarkami, które przygotowuję na oliwce z dużą ilością czosnku, natki pietruszki i białego wina.
Wspaniale współgra z zasmażaną kapustą.
W wersji z marynatą miodową można dodać do niego orzechy, suszone śliwki lub rodzynki.
Uwielbiam też schabowe na zimno, do kanapek, posmarowane godnie musztardą.
No a najlepiej to smakuje podany tak, jak jadałam go w Bambergu - z kuflem dobrego piwa pszenicznego.
I wtedy już właściwie żadnych dodatków nie trzeba:)

poniedziałek, 7 grudnia 2009

mamuśkowatość

O Europejce Manueli Gretkowskiej wspominałam już przy okazji posta włoskie wakacje bo i o Włochach i Włoszech pisze autorka w tej książce. Ale także o polskości i Polakach, kobiecości i męskości, twórczości i tworzeniu, o codzienności i sprawach ważnych i najważniejszych.
Jak zwykle poleca kilka książek, parę filmów, podsuwa garść  trafnych  myśli o ludziach i świecie.
Ale mnie, w tym  ponownym czytaniu Europejki, najbardziej uderzyły opisy... macierzyństwa. Tak się składa, że nasz Słodziak ma teraz dokładnie tyle lat, co Pola na kartach tej książki. Czytając o niej czytam o własnej córeczce. I na dodatek jest tak, że ukryte są tam myśli, których ja nie umiałabym przekazać w ten sposób, choć czuję identycznie.
Więc dziś będzie o mnie i Słodziaku... prywatnie, intymnie i szczerze, mimo że słowami kogoś trzeciego:






Po kąpieli całuje jej ciałko: słodkie łapki rozrabułki, pierożki stópek i ten ciepły lukier wanilii z rozgrzanej główki.

O ósmej kładziemy małą spać. Jej oddech przez sen to nieme słowa modlitwy, ufne i żarliwe. W ekstazie tuli misia zupełnie jak święta Tereska od Dzieciątka Jezus krzyż do piersi.

Pola uwielbia tupać, klaskać, więc w domu słuchamy często flamenco (...)
Za którymś razem nasza dziewczynka tak się rozpędziła w przytupach, tak rozkręciła, że nie miała jak ugasić tańca. 
Co by zrobiła dorosła tancerka? Podskoczyła, może opadła w egzaltowanym szpagacie.
Pola, miotana muzyką, rzuciła nam bezradne spojrzenie i skoczyła wysoko przed siebie, na ścianę. Wbiła się w nią pazurkami, zjeżdżając na podłogę. To było ekspresyjno-genialne. Nie mogła wymyślić tego sama, jeszcze nie myśli, nie kombinuje. Słucha po prostu muzyki, podszeptów rytmu.


Dziecko jako bron biologiczna. Pod koniec dnia padamy od niej martwi ze zmęczenia. 
Rano czekamy na pierwszy uśmiech Poli zapowiadający kolejna epopeje dnia: odyseję wędrówek po zakazanych katach, iliadę zwycięstw i podstępów, żeby się uczłowieczyć.


- Mogełam, bojałam - każde dziecko mówi logicznym esperanto. 
Dopiero z czasem uczy się błędów i przekręceń zwanych dumnie tradycja językową.


Czy namawiając Polę do składania klocków po zabawie , wychowuję w mieszczańskim porządku? Będąc dla niej autorytetem , traktuje według nazistowskich wzorców? Alice Miller, autorka książek  o "czarnej pedagogice", sugeruje, że autorytarny sposób wychowania przyczynił się do powstania faszyzmu.
Chyba w ogóle Poli nie wychowuję. Przystosowuję się do jej rozwoju, ratując swoją niezależność jak najmniejszym kosztem. Udaję mamę, ona udaje dziecko i świetnie się bawimy.


Całe szczęście, że dwulatki jeszcze myślą na głos. Kroję chleb w kuchni odwrócona od reszty mieszkania, gdy słyszę postanowienie:
- Pomaluje domek! - Pola idzie z odkręconą tubka lakieru w stronę komputera.
Zdążyłam. Do czwartego roku życia berbecia natura nie śpieszy się, by jego na głos wypowiadane słowa ukryć w wewnętrznym monologu. Ratuje tym rodziców przed pomysłami kilkulatków. Ratuje też często życie potomstwa, ogłaszając: Teraz Pola włoży do kontaktu gwoździk, dwa.


Dziecko, prosząc, zagląda przez oczy w nieopancerzony środek dorosłego. Mówi takim tonem, jakby urodziło tylko dla tej chwili, bo tylko nią żyje. Tym mocniej, im większe pragnienie. Nie odmawia się ostatniej prośbie skazanego na dzieciństwo...


Próbuję patrzeć oczyma Poli. Pojawić się na obcej planecie i pierwszy raz w życiu zobaczyć bombki (...) Podsłuchuję jej ostrożności słów, nazw dobieranych starannie niczym biżuteria czy dodatki do stroju. Dekoruje nimi swój świat, jakby nawieszała imiona i nazwy na choince, żeby się mieniły.


Pod dniu z Polą takim samym od ponad dwóch lat: pobudka, śniadanie, spacer, obiad, zabawa,
spacer (ani chwili osobno), idę do łazienki, szykując się na wieczorne wyjście (sama). Myjąc się, ścieram mamuśkowatość. Malując, kładę tynk pod własną, inna osobowość niż bycie matką. Wychodzę z łazienki odmieniona.

Wychowując Polę, wychowuję razem z nią siebie sprzed lat - dziewczynkę, o którą troszczyli się moi rodzice. Powtarzam ich słowa, karcące miny.  Opiekuję się też dziewczynką, która nigdy nie dorosła. Temu niedorozwojowi nikt nie dogodzi. Siedzi we mnie i tupie z radości, albo rzuca się na mnie w rozpaczy. Wszystkim trzem podsypuję cukierków. Nie wychowuję więc jedynaczki.


Manuela Gretkowska
Europejka
Warszawa 2004
Wydawnictwo W.A.B
stron 367
oprawa twarda
cena: 39.90

zdjęcie okładki pochodzi ze strony www.iik.pl

piątek, 4 grudnia 2009

protest

Właśnie doszły mnie słuchy, że planowana jest likwidacja Browaru Czarnków.
Tego lata właśnie odkryliśmy ich przepyszne piwa : Noteckie ciemne (Eire), jasne i moje ulubione - niepasteryzowane.
W małych, poręcznych buteleczkach, doskonałe w smaku i niedrogie.
Był to dla nas dobry znak, że istnieją jednak małe lokalne  browary, które dają sobie radę, nie są skomercjalizowane i stawiają na jakość.
Cieszyliśmy się tym bardziej, że  po rocznym pobycie w Bambergu, mieliśmy wrażenie, że małe browary są tam na każdym kroku i zazdrościliśmy tego Niemcom.
Chciałam o nich napisać więcej na blogu... teraz nie wiem czy zdążę.

Oczywiście na miejsce browaru czarnkowskiego ma powstać... centrum handlowe.
Ręce opadają.
Dlatego proszę tych z Was dla których ważne są regionalne produkty, rodzime firmy i sklepy, rodzinne interesy prowadzone od lat, stawiające na jakość i nie dodające do swoich produktów żadnych "polepszaczy", o podpisanie się pod listem protestacyjnym.


URATUJMY BROWAR CZARNKÓW





zdjęcie pochodzi ze strony www.wikimediacommons.org

czwartek, 3 grudnia 2009

szaro buro kolorowo

Pamiętacie postać Scarlett z filmu Cztery wesela i pogrzeb?
Drobna, ruda, w kolorowych sukniach. Prześmieszna siostra słodkiego Charlesa?
No więc... widziałam ją dziś na ul. Półwiejskiej w Poznaniu:)
Dziewczyna podobna jak dwie krople wody, kolorowa, zabawna i zwiewna.
Jedyna taka wśród tłumu brązów, czerni i szarości...
Dlaczego ubieramy się tak ponuro?
Dostosowujemy do naszych szarych miast? do miejskiej sadzy i kurzu? do tego grudnia bez śniegu?
Owszem, czasami zafurkocze jakiś kolorowy szal, mignie różowa czy błękitna czapka, ale oprócz tego... szarzyzna.
I ja w tej szarzyźnie utopiona - w moim burym płaszczu i czarnych spodniach. Jedyną moją ozdobą był Słodziak - dziarsko krocząc obok mnie w malinowym płaszczyku, żółtych bucikach i wielokolorowej czapce.
Słodziak i Scarlett - wyglądały jak wycięte z kolorowego papieru  i wklejone do czarno-białej gazety.
Kolorów mi trzeba, kolorów!!!

I dlatego dziś wklejam zdjęcie z dzielnicy Kreuzberg w Berlinie.
Wśród szarych blokowisk odkryliśmy skupisko kolorowych graffiti. Kilkanaście różnobarwnych obrazów - w przejściach między blokami, w tunelach, przy klatkach schodowych. Chodziliśmy jak urzeczeni.
Budynki nieocieplone i dość zaniedbane, a jednak ktoś wpadł na to, by umilić życie sobie i innym.
Bo kto by nie chciał codziennie spoglądać na ten kolorowy uśmiech?


środa, 2 grudnia 2009

ciasteczka... jak bułka z masłem

Są przepisy, które odkrywając we wtorek wieczorem, po prostu MUSZĘ wypróbować już w środę!
Gdy wczoraj na blogu Karoliny - Bułka z Masłem znalazłam przepis na owsiane ciasteczka Nigelli, podporządkowałam cały dzień i różne inne plany temu, by je dzisiaj zrobić.

Żurawina i orzechy? - powinny być na ryneczku...
Brązowy cukier? - chyba trochę zostało po sobotniej imprezie z mojito:)
Biała czekolada? - już wiem! przepyszną i tanią (bo na wagę) mają w  takim małym sklepiku niedaleko kościoła...
A płatki owsiane? - mam... ale ich ważność skończyła się pół roku temu... no to trzeba kupić...
Reszta składników jest w domu.
No to co?
Robimy ciasteczka Nigelli i Karolli? :)





ciasteczka owsiane pełne niespodzianek
/przepis pochodzi z bloga Bułka z Masłem, z podanych poniżej składników wyszło mi 30 ciasteczek wielkości piegusków. /

1 szklanka mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 szklanka płatków owsianych
1/2 szklanki cukru pudru
1/2 szklanki brązowego cukru
1 łyżeczka cukru waniliowego
100 g masła
1/2 szklanki posiekanych orzechów włoskich
1/2 szklanki suszonej żurawiny
3/4 szklanki posiekanej białej czekolady
1 duże jajko



Masło, jajko i cukry zmiksowałam. Dosypałam resztę składników i wyrobiłam ciasto. Dość mocno się kleiło więc podsypywałam delikatnie mąką.
Kulę ciasta włożyłam na 10 minut do zamrażarki.
W tym czasie przygotowałam 2 blachy i wyłożyłam je pergaminem.

Ze schłodzonego ciasta odrywałam kawałki , toczyłam z nich kuleczki, które spłaszczałam.
Porozkładałam na blachach (wyszło mi równe 30 sztuk).
Piekarnik nagrzałam do 175st.
Piekłam 1 blachę przez 15 minut i drugą niestety też, a to był wielki błąd. Ciągle zapominam, że rozgrzany mocno piekarnik sprawia, ze drugą partię ciasteczek czy rogalików trzeba trzymać w nim nieco krócej.
W ten sposób połowa ciastek wygląda tak, jak na zdjęciu, a pozostałe 15 do fotografowania się nie nadaje:)
Tak czy siak w smaku są po prostu pyyyyszne!




To ciasto to świetna baza do pokombinowania ze składnikami.
Rodzynki zamiast żurawiny?
Ciemna czekolada?
A może po prostu owocowe musli zamiast płatków?
Następnym razem zmniejszę na pewno ilość cukru, bo dla mnie ociupinkę za słodkie te cuda.
Smacznego!

poniedziałek, 30 listopada 2009

włoskie wakacje

Czytam Europejkę Manueli Gretkowskiej i po raz kolejny jestem z Nią, Pietuchą, Polką i Fratelli  we Włoszech. Uwielbiam jej opisy upału, kolorów Toskanii, sztuki, architektury i oczywiście włoskiego jedzenia, wina i kawy :) To króciutkie opisy, zdania-muśnięcia zaledwie, a i tak świetnie to wszystko WIDZĘ i CZUJĘ.

Smakuję wino i upał. Jedno przelewa się w drugie. Transfiguracja smaku  w mękę. Zamykam oczy ratując je przed wyparowaniem. Drzewa, nawet zwykłe plantacje są tu dziełami sztuki. Do zieleni dodano wszędzie morski błękit, z Toskanią wymieszało się niebo.

Do tego w błyskach i przebłyskach pojawił się pewien plan z Włochami w tle, mocno związany z pewnymi kwietniowymi datami. Ale o tym na razie cicho sza, bo z doświadczenia wiem, że wypowiedziane marzenia się nie spełniają...

Więc tymczasem, by mieć trochę Italii w domu, robimy pizzę.
Ciasto, tym razem według Liski .
Pierwszy raz, od bardzo dawna, zrobiłam pizzę według innej receptury i muszę przyznać, że jestem zachwycona! Ciasto Liski jest delikatne, przyjemnie chrupkie ale wilgotne tam gdzie trzeba.
Dodatki zaś zainspirowane pizzą z Estelli na Garbarach.


pizza z rukolą

Ciasto na pizzę
/podwoiłam  podaną niżej gramaturę, otrzymując pizzę dla 2 osób na duży głód/

120 g mąki (ok. 3/4 szklanki)
1/2 łyżeczki drożdży instant
1/2 łyżeczki cukru
1/2 łyżeczki soli
1/3 szklanki wody
2 łyżeczki oliwy + 1 łyżka do posmarowania ciasta


Okład:
sos pomidorowy   
3 pokrojone w plastry pomidory
2 pokrojone w plastry mozarelle
kilka kawałków szynki szwardzwaldzkiej (nada się również prosciutto, jamon serrano lub wędzonka)
ząbek czosnku
oregano
pieprz 
garść rukoli



Składniki ciasta wyrobiłam, posmarowałam łyżką oliwy i odstawiłam na godzinę  w ciepłe miejsce, przykrywając bawełnianym ręcznikiem.

Po tym czasie rozwałkowałam (Liska miała racje, wałkuje się świetnie!), posmarowałam sosem pomidorowym z dodatkiem czosnku i obłożyłam:  pomidorami, mozarellą i szynką.
Posypałam oregano, świeżo mielonym pieprzem i wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 230st  na 12 min.
Po wyjęciu posypałam pizzę rukolą.




Przydało się też wytrawne Chianti, które w sobotę dostaliśmy w prezencie.
Prawdziwa włoska uczta dla podniebienia!
Smacznego!


A na koniec jeszcze raz Manuela:
Włoskie twarze - mam ochotę ich dotknąć. Nie wystarczy mi samo patrzenie. Rzeźbiarsko, palcami sprawdzić, czy nie zmienią się ich idealne proporcje, nie przesunie wąsko wykrojone etruskie oko. Gdy mówią słychać w ich głosie starożytne pretensje, prawie łacinę poprzekręcaną wiekami gadulstwa.


Manuela Gretkowska
Europejka
Warszawa 2004
Wydawnictwo W.A.B
stron 367
oprawa twarda
cena: 39.90

zdjęcie okładki pochodzi ze strony www.iik.pl

sobota, 28 listopada 2009

szybko i smacznie

Czasami największą inspiracją nie są blogi, książki czy programy o kulinariach ale... zawartość lodówki.
Gdy trzeba na szybko stworzyć coś pysznego liczy się pomysłowość, doświadczenia i odrobina szaleństwa.
Ciekawe kombinacje i smaki wychodziły mi czasem podczas rozmrażania lodówki.
Kawałek zamrożonego mięsa i resztka konfitury?
Puszka fasoli i ostania parówka?
A może jakoś wykorzystam kilka plastrów szynki, ser pleśniowy i lekko już zażółconego brokuła?
A jako, że makaronu jest u nas zawsze dużo to jedliśmy wczoraj penne rigate:)

Uwaga! Przepis dla tych, którzy nie liczą sobie kalorii.




penne z brokułami
 /przepis autorski dla 3 osób/

pół opakowania penne
1 brokuł 
5 plastrów szynki gotowanej
szklanka śmietany 12%
2 ząbki czosnku
ser lazur (można użyć gorgonzoli - będzie wytrawniej)
pieprz

Brokuł gotuję do miękkości w osolonej wodzie z dodatkiem cukru i z kilkoma kroplami cytryny (wtedy mniej pachnie).
Prosto na patelnię wrzucam pokruszony ser pleśniowy, dodaję 2 zgniecione ząbki czosnku i lekko mieszam. Po chwili dolewam śmietankę i wrzucam pokrojoną w kosteczkę szynkę.
Penne gotuję al dente w osolonej wodzie z dodatkiem oliwy.
Wrzucam makaron do dużej miski bądź garnka, polewam sosem.
Dodaję rozdrobnionego brokuła.
Mieszam delikatnie i na koniec wszystko dość obficie traktuję świeżo zmielonym pieprzem.

Smacznego!

nocne fantazje

Czasami jest tak...
Późna noc, właściwie już powinnam się kłaść i nagle przychodzi wielka chętka.
Na kawałek mięsa w sosie, na frytki z keczupem, czy choćby na  półmiękkie jajo.
Resztki zdrowego rozsądku każą poczekać "do jutra".
Zasypiam rozmyślając o tym, co zrobię sobie nazajutrz na śniadanie.
Choć wiem, że zazwyczaj rano czar pryska i wszystkie nocne fantazje ulatują, a pozostaje proza życia i ochota "tylko" na kawę:)
Tymczasem... jajo, jajko, jajeczko... na półmiękko... tak jak lubię....

Do jutra:)
Dobranoc.

piątek, 27 listopada 2009

entertaining, czyli przyjęcia i relaks w jednym

Miałam 18 lat, żadnego pojęcia o gotowaniu (umiałam zrobić jajecznicę, budyń z paczki, grzanki i pizzę) i właściwie ani chęci na eksperymenty kulinarne, ani za bardzo miejsca na nie (kuchnia w naszym rodzinnym domu mieści  tylko jedną osobę i psa:)).
Wtedy właśnie dostałam od Mamy książkę Malcolma Hilliera Przyjęcia w domu i ogrodzie.
No i wpadłam...
Pomysły autora na ozdabianie stołu, na bukiety, zaproszenia i potrawy. Kolorystyka książki, piękne zdjęcia kwiatów i potraw zachwyciły mnie do tego stopnia, że zrodziło się we mnie głębokie przeświadczenie: muszę nauczyć się gotować i jak tylko dorosnę i będę miała własny dom z ogrodem to będę w nim ciągle urządzać przyjęcia dla rodziny i przyjaciół:)

Domu z ogrodem nie mam, ale mieszkanie na tyle przestronne, że ostatnio pomieściło na przyjęciu 14 osób.
I wiecie co .... uwielbiam to!!!
To dla mnie prawdziwa rozrywka i przyjemność.
Planowanie potraw, obmyślanie napojów,  listy zakupów, rozdzielanie zadań (bo najczęściej to przyjęcia składkowe),a potem dobieranie obrusów, serwetek, kwiatów i zastawy. Przygotowywanie potraw i radość gdy wszystko się uda.
To po prostu mój sposób na życie, na spędzanie wolnego czasu i prawdziwy relaks.
A każde takie spotkanie przy stole ubogaca - bo koniec końców okazuje się, że najważniejsze wcale nie jest jedzenie czy wystrój stołu - ale LUDZIE.



Książka Hilliera podzielona jest na rozdziały, odpowiadające różnym posiłkom:
Śniadanie
Lunch
Kolacja
Przyjęcie z Bufetem
Koktajl
Przy grillu
Piknik
Popołudniowa herbatka i poranna kawa

Każdy rozdział rozpoczyna się propozycją wystroju stołu, uwagami na temat zastawy, dodatków, kwiatów, serwetek itd.
Następnie podawane są 4 propozycje menu i osobno przepisy na wszystkie potrawy i napoje.
Każdy znajdzie tu coś dla siebie ponieważ menu dobrane są na różną ilość osób (od 2 do 18!).

Gdy  11 lat temu po raz pierwszy czytałam tę książkę dziwiły mnie nazwy niektórych potraw czy składników. Teraz, po latach doświadczeń i zmian na polskim rynku juz nie dziwi mnie rukola, nie przeraża przepis na krewetki, a mango dostanę nawet w Biedronce:) Co nie zmienia faktu, że przepisy podawane przez Hilliera są pracochłonne i dość wyszukane.

Pomimo upływu lat, przedstawione w albumie stylizacje bardzo mi się podobają i teraz dopiero widzę ile inspiracji czerpię z Hilliera, szykując stół na zwykły codzienny obiad czy choćby  prowadząc  tego bloga.


Malcolm Hillier
Przyjęcia w domu i ogrodzie
/Entertaining/
tłumaczenie: Ewelina Osińska i Alina Zawistowska-Treutler
Wiedza i Życie
Warszawa 1998
oprawa twarda
stron: 192
cena: 68.60 zł

Książka zawiera osobny indeks przepisów, jak i indeks rzeczowy, w którym znajdują się zarówno produkty, kwiaty, jak i elementy dekoracyjne .



zdjęcie polskiej okładki z www.merlin.pl

zapomniany

Porządki to nie tylko bieganie z odkurzaczem i ścierką.
Czasami trzeba zrobić porządek wirtualny - i takie zadanie sobie dziś ustaliłam.
Segregując i porządkując katalogi, wyrzucając nieudane fotki, stare zapiski, uszkodzone pliki, trafiłam nagle na obraz Gustava Caillebotte Cykliniarze z 1875. Zapomniany przeze mnie obraz, zapomnianego impresjonisty.
Kiedyś natrafiłam na tą reprodukcję w internecie - było to dokładnie 5 lat temu, gdy podobne prace wykonywał Wojtas, jego przyjaciel T. oraz mój Tata  w naszej starej kawalerce:)

Urzekł mnie ten obraz...
Choć krytycy sztuki mieli podobno "ale" w kwestii ukazania perspektywy. Uważali też, że ręce namalowanych robotników są za szczupłe, a ich klatki piersiowe za wąskie.
A mnie zachwyciło światło, przedstawione wnętrze i to wino w nieoznakowanej butelce (owszem nie bez znaczenia są też nagie męskie torsy cykliniarzy:))



Ale któż dziś pamięta nazwisko Caillebote?
Ginie pośród Manetów, Monetów i Reinorów, a prawda jest taka, że wielu ze znanych impresjonistów zawdzięcza Caillebotowi swoją obecną sławę.
Pochodził z zamożnej rodziny i odziedziczył znaczny majątek. Mógł zajmować się tylko malarstwem i zbieraniem kolekcji lubianych przez siebie obrazów. Szybko zachwycili go impresjoniści (którzy, jak wiemy, nie zawsze cieszyli się zainteresowaniem i estymą krytyki za życia). Stał się ich mecenasem i propagatorem. Pomagał ubogim, początkującym malarzom, kupując ich dzieła. Zebrał kolekcję najwspanialszych malowideł tamtych czasów i w swym testamencie zapisał je Muzeum Luksemburskiego.
Dziś może to powodować zadziwienie i szok ale muzeum...  nie przyjęło jego daru!
I dopiero po długich pertraktacjach zdecydowało się na wystawienie zaledwie części kolekcji!
Były wśród nich dzieła taki sław, jak Monet, Manet, Degas, Renoir, Cezanne, Sisley i Pissarro.
Dziś stanowią osobną sekcję w Musee d'Orsay w Paryżu.

Skąd wiem tyle o Gustavie Caillebotte?
Ano z książki z cyklu Klasycy Sztuki, wydanej pod patronatem "Rzeczpospolitej".
Albumy te, naprawdę świetnie wydanie edytorsko i merytorycznie, można kupić w tzw. tanich księgarniach za jedyne 7-8zł.
Polecam, bo naprawdę warto!
Część Degas i impresjoniści jest niejako wstępem do rozważania o tym prądzie w malarstwie. Niektórzy twórcy, tacy jak Monet, Cezanne czy Renoir doczekali się natomiast wydania monograficznego.

Degas i impresjoniści
seria "Klasycy Sztuki"
tekst: Simona Bartolena
tłumaczenie: Dorota Łąkowska
Warszawa 2006
patronat: "Rzeczpospolita"
stron: 144
oprawa miękka
cena : 19.99
(w taniej księgarni Akwarela na ul Św. Marcin kosztowała 7zł)



reprodukcja obrazu  Cykliniarze pochodzi z portalu www.impresjonizm.art.pl
okładka książki pochodzi z portalu www.thebook.pl

czwartek, 26 listopada 2009

obiad na jutro

Jutro piątek.
Dzień bez mięsa.
Co robicie na obiad?
Makaron? Ryż z warzywami? Jakąś zupę? Naleśniki na słodko? A może po prostu rybkę?
U nas w domu ryby pojawiają się o wiele częściej niż raz w tygodniu a to dla tego, że ze smakiem zajada je Słodziak,  nam kojarzą się z podróżami do Hiszpanii, gdzie rybę jedliśmy prawie codziennie, a o jej walorach odżywczych nie muszę już nawet wspominać.
Mamy to szczęście, że na Wildzie, gdzie mieszkamy jest świetny sklep rybny z długą już tradycją. W tym sklepie kupowała moja Prababcia, Babcia a teraz kupuję ja. Wiem kiedy mają dostawę dobrego łososia a kiedy najlepiej kupować ryby wędzone.
Panowie (którzy wyglądają jak wyjęci z przedwojennego sklepu, obaj z wąsikiem, szarmanccy subiekci:) ) potrafią doradzić i odradzić. To po krótkiej rozmowie z nimi stwierdziłam, że nie dam się zwieść chińskim hodowlom. Może gdy w końcu Polacy, skuszeni niską ceną przestaną nagminnie kupować pangę i tilapię (choć ta ostatnia nawet jest smaczna) to jakość ryb w naszym kraju się poprawi.
Tak więc wszystkim, którzy mają blisko, polecam sklepik rybny na ul. Sikorskiego w Poznaniu (róg z ul. 28 czerwca 1956).
A tymczasem podaję przepis na mintaja, którego oczywiście można wymienić na dowolną lubianą rybę:)

mintaj na zielono
/przepis autorski dla 3 osób/


3 filety z mintaja 
0.5 kg liści szpinaku (można użyć mrożonego)
1 cukinia
2 ząbki czosnku 
szklanka śmietany 18%
1 łyżka sosu pesto (zielonego)
2 łyżki startego sera (parmezan lub inny)
kilka ziaren zielonego pieprzu (opcjonalnie)
oliwa, pieprz, sól, cytryna

Rybę rozmrażamy, traktujemy lekko solą, pieprzem i cytryną. Odstawiamy.
Liście szpinaku dokładnie myjemy, odrzucamy nadgniłe czy zepsute, a resztę suszymy i wrzucamy na patelnię z rozgrzaną oliwą. Mieszamy tak, by wszystkie liście napiły się oliwy. Następnie lekko pieprzymy i dodajemy wyciśnięty przez praskę ząbek czosnku. Szpinakiem wykładamy spód naczynia do zapiekania.
Teraz czas na cukinię. Kroimy ją w cienkie krążki, lekko solimy i również przesmażamy na oliwce.
Układamy na szpinaku.
Na samym końcu  z obu stron podsmażamy rybę i układamy na warzywach.
Na patelnię wrzucamy jeszcze jeden ząbek czosnku, łyżkę pesto i śmietanę - mieszamy energicznie by składniki sosu ładnie się połączyły. Można dodać kilka ziaren zielonego pieprzu do smaku lub świeżo zmielony pieprz kolorowy.
Sosem polewamy rybę.
Posypujemy parmezanem i wkładamy na 20-30 min. do piekarnika nagrzanego do 175st.

Podajemy z pieczywem lub ryżem (ja ryż robię zawsze na patelni lub w woku z dużą ilością curry - do tej potrawy smakuje znakomicie).
Kieliszeczek dobrze schłodzonego rieslinga wskazany:)
Smacznego!

wtorek, 24 listopada 2009

Pani Basia

Kilku osobom, czytającym te słowa nie muszę Jej przedstawiać.
Dla reszty krótka informacja - Pani Basia to ponad dziewięćdziesięcioletnia pełna optymizmu i mądrego spojrzenia na ludzi i świat Osoba. Zjednała sobie serca tak wielu ludzi, że w dzień swoich urodzin bądź imienin nie wstaje od telefonu, a jednocześnie przez jej maleńkie mieszkanko przetaczają się tabuny gości:)
Pani Basia ma niesamowitą przeszłość: są w niej pola, lasy i jeziora okolic Żnina, wspaniałe wspomnienia dzieciństwa,  ale i szarość, strach i łzy późniejszych lat wojennych - obóz koncentracyjny, śmierć bliskich, ukochanych osób, tułaczka po Polsce, która w końcu zaprowadziła Ją do Poznania.
Pomimo trudnych doświadczeń Pani Basia zachowała pogodę ducha i taką energię, której brakuje często ludziom pół wieku od niej młodszym. A snuje opowieści o domu rodzinnym, wojnie i swoich miłościach tak, że właściwie powinno się włączyć dyktafon a potem to wszystko spisać - bo te historie nie powinny zginąć...
Do niedawna Pani Basia mieszkała sama i radziła sobie świetnie.
Nie raz wizytowała mnie i B. na kawie czy herbacie a kilka razy nawet ugościła obiadem.
Jej racuszki z jabłkami zapamiętam na długo, a  kurczak wg Pani Basi wszedł na stałe do naszego jadłospisu.




kurczak w sosie śmietanowym
/przepis Pani Basi dla 2 osób i Malucha/


3 udka kurczaka lub 6 pałeczek
2 łyżki masła (dodaję również troszeczkę oliwy)
papryka czerwona
6-7 pieczarek
szklanka słodkiej śmietanki (najlepiej 18%)
koperek
pieprz, sól

Udka nacieram ulubionymi przyprawami i odstawiam na godzinę do lodówki.
W tym czasie kroję paprykę w paski a pieczarki w plasterki.
Na maśle z oliwką smażę kurczaka na złoty kolor, tak by skórka się zarumieniła a mięso było kruche ale soczyste.
Następnie dodaję warzywa, przykrywam patelnię, zmniejszam ogień i duszę przez 30 min.
Pod koniec dolewam śmietankę , dodaję świeżo zmielony pieprz i posypuję koperkiem.
Jeśli sos jest zbyt rzadki, zagęszczam odrobiną mąki.
Od kiedy obiady je z nami Słodziak nie dodaję do potraw zbyt wiele czosnku, ale sos ten bardzo zyskuje gdy dodać choćby jeden ząbek.


Wybornie smakuje z ziemniakami lub  ryżem.
Do tego koniecznie sałata z sosem vinegret.
Pycha!

niedziela, 22 listopada 2009

słówko o zakalcach, lodówce i poezji

Totalna klapa.
Nie wiem co się stało, co zrobiłam źle, ale "kubeczkowe ciasto jogurtowe", na które przepisy znalazłam na wielu blogach, nie wyszło. Było jednym wielkim zakalcem.
Czy za szybko wyjęłam je z piekarnika? Czy dodałam zbyt gęsty jogurt? A może źle wymieszałam składniki? Nie wiem.
Co prawda lubię zakalce, ale lekkie i delikatne w okolicach owocu w cieście, a to była porażka kompletna.  Chociaż.... kawałeczki kruszonki, malin i chrupiące brzegi ciasta, które wyskubałam były naprawdę pyszne, więc może nie powinnam tak szybko się poddawać.
Tak czy siak przepisu na razie nie podaję, zdjęć nie wklejam i zamiast opisu jogurtowego ciasta napiszę o drzwiach mojej lodówki:)

Już jakiś czas temu Liska poruszyła ten temat i dała mi do myślenia. Bo ja też często zwracam uwagę na drzwi lodówki w domach, które odwiedzam i widzę jak wiele potrafią powiedzieć o gospodarzach - o ich pasjach, zainteresowaniach i podejściu do porządku:)

Nigdy nie zdecydowałabym się na zabudowę lodówki - ileż cennego miejsca do wyrażania siebie bym straciła?!
W obu naszych mieszkaniach drzwi lodówki to tablica pamiątek i pamięci (która jest za słaba więc trzeba sobie ciągle coś zapisywać). Ważne wizytówki, dyżury lekarza, numery telefonów, pocztówki, jakiś przepis lub lista zakupów (która niestety coraz częściej zostaje na lodówce, a na zakupy ze mną nie idzie:)

W już i tak zagraconej kawalerce lodówka stała się mikrochaosem - ukazywała moje dziwactwa, zbieractwa i bałaganiarstwo.
Postanowiłam więc, że w nowym mieszkaniu lodówka będzie czysta i sterylna. Ale to się nie udało. Już po kilku tygodniach zaczęły się na niej pojawiać pierwsze kartki, karteluszki, spisy, zapiski, kolorowe magnesy a nawet zabawki (inwencja Słodziaka).
By jakoś nad tym zapanować podzieliłam lodówkę na dwie strefy. Część "od kuchni" to miszmasz wszystkiego, artystyczny nieład: menu najbliższej pizzerii, jakiś bon rabatowy, kilka zdjęć, najnowszy rachunek za prąd, magnesik z Londynu od A.i ten od Eli z napisem:
Dlaczego, aby posprzątać nie wystarczy omieść pokoju spojrzeniem?


Natomiast jej bok od strony jadalni jest przyporządkowany kolorystyce wnętrza - czarno białe fotografie, pocztówki, wycinki z gazet.
Teraz siedząc przy kuchennym stole i pisząc te słowa, zerkam na uśmiechniętą do mnie Zuzię Ginczankę i przypomina mi się świetny artykuł w "Wysokich Obcasach" sprzed 5 już lat, z którego owo zdjęcie wycięłam. Gorąco polecam  tym, którzy tej poetki nie znają lub coś niecoś tylko o niej wiedzą. To jeszcze jedna wspaniała postać, którą przedwcześnie zabrała nam bezsensowna wojna. A ów artykuł to zbiór listów Jarosława Mikołajewskiego (italianisty) do filologa polskiego z Włoch Silvano de Fantiego LISTY DO PRZYJACIELA.
Miłej lektury!


No ciekawe, jak to od zakalca, poprzez wygląd lodówki można dojść do poezji:)
Ale to już owa niewytłumaczalna magia kuchni i atmosfera kuchennego stołu, o którym więcej napiszę niebawem...

piątek, 20 listopada 2009

nareszcie

Dawno już żadna książka tak mnie nie wciągnęła. Mimo, że czytam wiele - miewam przestoje. Podczytuję kilka książek naraz, nie mogę się wtrybić, załapać. Czytam fragmentarycznie, często tylko przed snem, zasypiając w połowie zdania.
Ale po takich kilku tygodniach posuchy nagle nadchodzi objawienie i olśnienie, czytam książkę w 2-3 dni i od razu sięgam po następną.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia ale i czytania.
Bo książka to też pokarm - żadnemu humaniście i książkowemu molowi nie muszę tego tłumaczyć.

Najlepsze, co może się przydarzyć rogalikowi Tusseta nie jest może wyrafinowaną strawą dla duszy ale moją potrzebę rozrywki i relaksu spełniła idealnie. Wciągnęła mnie  wartka akcja, zachwyciła swobodna narracja głównego bohatera. Do łez rozśmieszyły niektóre opisane sytuacje. Do tego,  rzecz dzieje się w Barcelonie, a na co trzeciej stronie jest opis jakiegoś dobrego jedzenia i picia - a to już daje mi pełnię szczęścia.
Lubię gdy głównym bohaterem jest człowiek pełen wad,   trochę zakręcony, nie do końca przystosowany, mający swoje nawyki, nałogi ale podchodzący do siebie z całkowitym dystansem. Taki jest właśnie 35-letni Pablo Miralles, który twierdzi, że owo najlepsze co przydarzyć się może rogalikowi to... posmarowanie go masłem, do kawy wypala zawsze skręcika, jest sybarytą, ceni sobie dobre jedzenie i napoje, ale zupełnym abnegatem w kwestii porządku czy dbania o własny wygląd. To człowiek z ciekawą choć tajemniczą przeszłością, któremu doświadczenia i podróże uświadomiły jedynie, że nie warto się ruszać dalej niż sięga własna dzielnica. To facet z nadwagą, niechluj, gbur i cynik a jednak kobiety do niego lgną. Udziela się na forach filozoficznych a jednocześnie przeczytanie kilkudziesięciu stron tekstu to dla niego wyzwanie.
Jest bardzo inteligentny ale świetnie to ukrywa.
Postać Pabla jest zbudowana na zasadzie  kontrastów, które sprawiają, że jest postacią tak intrygującą. No, fajny jest po prostu :-)
I gdy jego brat znika w niewyjaśnionych okolicznościach zaczyna prowadzić prywatne śledztwo. Pierwszą rzeczą, jaką w związku z tym czyni jest zamówienie budzenia telefonicznego na 12 w południe by skoro świt zacząć poszukiwania:)

O fabule więcej nie powiem, bo nie chcę odbierać nikomu frajdy. Już i tak redaktorzy z wydawnictwa Amber zabrali mi cześć zabawy umieszczając zbyt wiele informacji na obwolucie. Brrrr... Chyba zacznę zamazywać wszelkie recenzje i notki grubym markerem.

Książka była hitem wydawniczym w Hiszpanii. Wojtas ma oryginalne wydanie z 2006, które jest 29. wznowieniem tego tytułu! Powstał również film na jego podstawie i teraz musimy spróbować go zdobyć.

Wracając jednak do polskiego wydania mam jeszcze dwa zastrzeżenia. Po pierwsze,  brak spisu treści, choć rozdziały są wyznaczone i zatytułowane. Po drugie twórca okładki do polskiego wydania też się nie popisał - chyba przeczytał tylko dwa pierwsze zdania. A może znał tylko tytuł?  Zawsze porównuję okładki innych wydań i niestety tym razem wypadliśmy dość słabo. Nie widać na niej ani klimatu powieści, ani cech głównego bohatera, ani humoru, z jakim napisana jest książka. 

No, nie rozpisuję się więcej tylko na chwilę oddam głos narratorowi.
W podanym fragmencie ciekawy przepis na orzeźwiający drink:)

- Wie pan co to jest Vichoff?
- Obawiam się, że nie, ale jeśli mi pan powie, jak należy go sporządzić... nasz barman zrobi wszytko co w jego mocy, jestem tego pewien.
- To proste. Zmrożona wódka zaprawiona w szejkerze kilkoma kroplami cytryny. Podaje się w wysokiej szklance z dużą ilością lodu i dodaje drugie tyle bardzo zimnej wody z Vichy. Można wrzucić gałązkę mięty. Jeśli skończyła się wam Vichy, może być jakakolwiek woda gazowana. A jeśli skończył się wam też barman, może być jakikolwiek kelner.
   Facet ani drgnął.
- Proszę się nie obawiać, w naszym lokalu nigdy nic się nie kończy, nawet cierpliwość.


i wersja oryginalna:

-¿Sabe lo que es un Vichoff?
- Pues, temo que no, pero quizá si me indicara còmo prepararlo..., nuestro barman hará lo que pueda, estoy seguro.
- Fácil: vodka helado aromatizado en el mezclador con unas gotas de limòn. Se sirve en vaso largo con mucho hielo y se añade otra parte de agua de Vichy bien friá. Admite también una ramita de menta. Si se les ha agotado el Vichy serviría cualquier agua carbónica. Y si se ha agotado el barman servirà también cualquier camarero.
El tipo se mantuvo impertérrito:
- No hay cuidado, en nuestro establecimiento no se nos agota nunca nada, ni siquiera la paciencia.


Pablo Tusset
Najlepsze, co może się przydarzyć rogalikowi
/Lo mejor que le puede pasar a un cruasan/
Przekład: Tomasz Pindel
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2004
str. 280
oprawa miękka
cena: 29,80
(w taniej księgarni  w In Medio w Starym Browarze kupiłam ją za 14.99!)


zdjęcia okładek pochodzą ze stron
www.wydawnictwoamber.pl
www.fantasticfiction.co.uk
www.galeon.com

czwartek, 19 listopada 2009

bar sałatkowy

Lubicie bary sałatkowe?
Ja uwielbiam i czasami cieszę się na nie bardziej niż na danie główne.
Sałatki lubię jeść i robić, a potem znów jeść:)
I lubię jak są z majonezem, choć wiem, że to niezdrowe i tuczące.
Ale sałatka to sałatka - muszę czuć majonez i to najlepiej Pegaz bo inne to po prostu NIE TO.

Na pierwszy ogień niech pójdą sałatki najłatwiejsze - niczego nie trzeba gotować, podsmażać czy dusić.
Otwieramy kilka puszek, kroimy parę składników i mieszamy.
Łatwe i pyszotne.
Oczywiście robienie sałatek to zupełny freestyle - często eksperymentuję z dodatkami, coś podmieniam, inaczej przyprawiam.
W poniższych przepisach staram się być jednak, jak najbliższa oryginałowi. 



Łatwa Sałatka Kary

puszka groszku
puszka kukurydzy
duża czerwona papryka
kilka ogórków warszawskich
kostka twardego sera żółtego
majonez (używam Pegaza)



Paprykę, ogórki i ser kroimy w drobną kostkę.
Dodajemy groszek konserwowy (w sezonie może być świeży), kukurydzę i 3-4 łyżki majonezu.
Przypraw nie trzeba bo smaki składników świetnie się przenikają.
Gotowe!



Tuńczykowa Sałatka Marylki

puszka tuńczyka w oleju lub sosie własnym
słoiczek selera pokrojonego w paseczki
biała część małego pora
kilka śliwek suszonych
puszka kukurydzy
garść rodzynek
kostka sera żółtego
majonez (używam Pegaza)
łyżka pietruszki



Tuńczyka osączamy.
Dodajemy do niego seler i kukurydzę.
Ser kroimy w drobną kostkę lub trzemy na tarce o dużych oczkach.
Śliwki kroimy w paseczki, pora w krążki.
Dorzucamy rodzynki, mieszamy z 3-4 łyżkami majonezu.
Posypujemy natką.
Jadłam również wersję z ananasem i była równie dobra.


Smacznego!

środa, 18 listopada 2009

u Babci

Odwiedziny u Babci.
Dzielnica, w której się wychowałam.
Mieszkanie, w którym spędziłam pierwsze lata życia.
Mimo remontów i zmian pachnie wciąż tak samo i jest tak samo przytulne.
Teraz zamiast Małej Mnie, biega tam Mały Słodziak. I też zagląda do szuflad, wspina się na kanapę, bawi się moją lalką z dzieciństwa.
I tylko apetyt ma lepszy.
Ze smakiem zajada babciną pomidorówkę, na udku z kurczaka, zabielaną słodką śmietanką, z koperkiem i ryżem.
Ja zjadam aż dwa talerze i nie mogę się nadziwić, dlaczego u Babci smakuje zawsze sto razy lepiej, niż gdy ja sama sobie coś przygotuję.
Kuchnia Babci nie jest wymyślna, nowoczesna.
To proste tradycyjne receptury, które sprawdzają się zawsze.
Jej mięsa w sosach, jej klopsiki z majerankiem i czosnkiem, jej bigosy z młodej kapusty i piątkowe śledzie w śmietanie.
Koniecznie muszę zapisać się do niej na Kurs Tradycyjnego Gotowania.
Pierwsze próby wkrótce:)

A przy okazji wizyt na Dębcu wchodzę zawsze do piekarni Pod Strzechą i kupuję wyśmienity chlebek z siemieniem lnianym i ziołami prowansalskimi, pieczony w miodowej glazurze.
Pychota!
Jest taki mokrawy w środku ale z przyjemnie chrupiącą, wręcz skarmelizowaną skórką.
Właściwie wystarczy go posmarować masłem i już.
Każdego, kto ma piekarnię Pod Strzechą w okolicy zachęcam do spróbowania.








wtorek, 17 listopada 2009

gołębie

Czy "gołąbki" to drób czy dziczyzna? - zapytał Wojtas.
Nie wiem...
Ja zawsze robię wieprzowe:)





gołąbki
/przepis autorski na ok.12 małych porcji/

główka kapusty włoskiej (od kiedy jej spróbowałam, nie używam innej, jest o wiele delikatniejsza i smaczniejsza od zwykłej białej)
500g mielonego wieprzowego
łyżeczka majeranku
ząbek czosnku
pieprz, sól
żółtko
garść sypkiego ryżu
szklanka bulionu warzywnego
puszka pomidorów pelati
mały koncentrat pomidorowy
koperek lub pietruszka
łyżka parmezanu
oliwa






Z kapusty wycinam głąb, odrywam liski i krótko blanszuję je w osolonym wrzątku.
Do mięsa dodaję przyprawy, żółtko i garść ugotowanego na sypko ryżu. Mieszam i odstawiam do lodówki na ok 30 min.
Porcjuję mięso na małe kuleczki i zawijam w liście kapusty.
Układam ciasno w garnku o grubym dnie, na 2 łyżkach rozgrzanej oliwy.
Zalewam bulionem i duszę przez 30 min.
Następnie dodaję pomidory i koncentrat. Duszę przez kolejne 30 minut.
Potem przekładam do naczynia do zapiekania.
Posypuję parmezanem i zieleniną i zapiekam ok 15-20 min w 180st.
Podaję z pieczywem.
Smacznego!






Na zdjęcie załapał się jeden jedyny ostatni gołąb. Za późno chwyciłam za aparat:)
Ale to chyba znaczy, że były smakowite!
J. może się wreszcie przekonasz?



niedziela, 15 listopada 2009

piwne rogaliki

Dziś rano, przy niedzieli poszłam do pobliskiego sklepiku po piwo i snickersa.
Pani ekspedientka spojrzała na mnie z lekko ironicznym uśmieszkiem. Pewnie myślała, że to taki mój zestaw na kaca:)
A tak naprawdę to bardzo znacząca część składników na pyszne piwne rogaliki, które poleciła mi B.
Mąka, cukier i margaryna były już w domu.
Więcej składników nie potrzeba.
Bo istota tych rogalików to łatwość wykonania.
A potem następuje "niemożność przestania jedzenia", jak mawiamy z  Siorrą:)


piwne rogaliki
/przepis Pani Magdy na ok 40 średnich rogalików/



1 kostka margaryny
3 szklanki przesianej mąki
niepełna szklanka cukru (można dać mniej jeśli mamy w planie słodkie nadzienie)
pół szklanki piwa

Z wszystkich składników zagniatamy sprężyste ciasto i schładzamy je w lodówce. W tym czasie przygotowujemy nadzienie. Ja zrobiłam część z gruszką a część z kawałkami snickersa.
B. używała masła orzechowego i jabłek. W każdej odsłonie smakują wybornie i się udają.
Następnym razem chcę poeksperymentować z nadzieniem pikantnym by dogryzać je do piwa.

Wyjęte z lodówki ciasto wałkujemy i przycinamy w trójkąty. Układamy nadzienie i zwijamy rogaliki. Pieczemy na blasze wyłożonej pergaminem ok 20 min w 200st.
Są pyszne w chwilę po upieczeniu ale i na drugi dzień.
Trzeciego ostatnio nie doczekały:)