środa, 30 grudnia 2009

zimowe jabłka

Dość już mam (przynajmniej na jakiś czas) pierników, serników i makowców.
Zachciało mi się deseru lekkiego, słodkiego i najlepiej bez mąki, jajek i tłuszczu.
Wpadłam więc na pomysł by na dzisiejszą wizytę Babci przygotować deser, którym niedawno uraczyła nas Kasia.
Oto moja wersja na pyszne gorące jabłka.


jabłka Kasi
/podaję przepis dla 2 osób/

2 duże twarde jabłka
2 plastry pomarańczy
2 plastry banana
kilka rodzynek
2 łyżeczki nutelli
odrobina cynamonu
2 łyżeczki powideł śliwkowych

Odcinamy czapeczkę jabłkom, wydrążamy ogryzek.
Do środka wkładamy czekoladę,
 powidła, kawałek banana i rodzynki. Przykrywamy to plastrem pomarańczy posypanej cynamonem.
Nakładamy czapeczkę i wkładamy do piekarnika na formę wyłożoną folią aluminiową (jabłka puszczają soki, które później trudno zmyć).
Pieczemy ok 20 min w 180st.
Podajemy z lodami śmietankowymi.


Mniam, mniam!

środa, 23 grudnia 2009

ostatni raz przed świętami

Pachnie już w całym domu sernikiem.
Jeszcze pół godziny i wyjmę go z piekarnika.
Przepis podam już teraz... mam nadzieję, że nie zapeszam, bo to ciasto, które zawsze się udaje.
Fotki później, jak stężeje i przestygnie.






sernik czeski
/przepis Marylki/

ciasto:
3 szklanki mąki
1 szklanka cukru
0,5 kostki roztopionej margaryny
2 żółtka
4 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki wytrawnego kakao

Wyrabiam ciasto mieszając wszystkie składniki. Ma mieć konsystencję piasku.


masa serowa:
1 kg sera śmietankowego
4 żółtka
1,5  szklanki cukru
0,5 kostki roztopionej margaryny

Miksuję wszystkie składniki.
 Osobno przygotowuję:
6 białek
2 budynie waniliowe w proszku

Ubijam białka, dodając budynie.
Delikatnie łączę masę serową z białkami.

2/3 ciasta piaskowego wysypuję na dno formy. Polewam masą serową i posypuję reszta "piasku".
Zapiekam przez ok. 1,5 godziny w 180 st.

Ten sernik smakuje wyśmienicie również z kawałkami brzoskwiń, rodzynkami lub wiśniami dodanymi do masy serowej.
Smacznego!


A jako, że to już na pewno mój ostatni wpis przedświąteczny życzę Każdemu, kto tu zagląda
Pachnących, Smacznych i Udanych Świąt
a pod choinką samych dobrych książek:)


Paula, Book&Cook

kap(l)ucha

Bleeee, że tak się wyrażę.
Jedna noc wystarczyła, by to co białe i miękkie zamieniło się w bure, wilgotne i śliskie.
Staram się więc nigdzie nie wędrować tylko wygrzewać w cieple kuchni.
Wczoraj wieczorem na tapecie - kapusta.
Wigilijną kapustę robię już od kilku lat i jeszcze nigdy nie wyszła mi tak samo. Wszystko zależy od jakości składników, stopnia ukwaszenia kapusty, dodatków i przypraw. Czasem mam pod ręką wino i dodaję je do potrawy, innym razem nie. Raz dodaję śliwki wędzone, innym razem suszone. Jednego roku mam podgrzybki, innego borowiki i tak mogłabym wymieniać bez końca owe różnice. 
Poniżej podaję przepis tegoroczny.
Wczoraj robiłam.
Dziś ją odgrzewam i doprawiam, aby jutro osiągnęła pełnię aromatu i smaku. 

kapusta wigilijna
/przepis autorski/


2 kg kapusty kwaszonej (pół na pół lekko i średnio ukwaszonej)
szklanka suszonych grzybów (w tym roku podgrzybki)
2 łyżki cukru
pół łyżeczki curry
pół łyżeczki słodkiej papryki
pieprz
szklanka suszonych śliwek
pół szklanki suszonej żurawiny
2 łyżki masła
1 duża cebula



Dzień wcześniej namaczam grzybki, zalewając je ciepłą wodą.
Kapustę moczę w wodzie przez 30 min., szatkuję i odciskam. Wrzucam do dużego garnka, zalewam 2 szklankami wrzątku i dodaję cukier. Zagotowuję, ciągle mieszając.
W małym garnuszku przez 10 min. gotuję grzybki w świeżej wodzie, wlewam wraz z wywarem do kapusty i gotuję na małym gazie przez 2 godziny, często mieszając.
Dodaję śliwki, żurawinę, przyprawy i duszę przez kolejne pół godziny.
Na maśle szklę cebulę, dodaje świeżo mielony pieprz i  wrzucam do kapusty.
Zwiększam ogień i energicznie mieszając przesmażam ok. 10 min.
Najlepiej smakuje odgrzewana, gdy ściemnieje i nabierze swoistego aromatu.
Smacznego!

Wieczorem będę robiła jeszcze czeski sernik wg receptury Mamy.
Jeśli starczy mi sił napiszę o nim kilka słów.
No chyba, że nieopatrznie otworzę ksiażkę Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet Stiega Larssona.Wczoraj zginęłam dla świata na 3 godziny i tylko zdrowy rozsądek nakazał skonczyć czytanie późną nocą na 160 stronie:)

wtorek, 22 grudnia 2009

wigilia przedwigilijna

Nie dotyczy mnie przedświąteczna gorączka. Naprawdę.
Od kilku lat robimy wigilię "składkową" a na resztę świąt jedziemy w gościnę.
Sama wybieram sobie zadania (w tym roku sernik i winna kapusta) i w ten sposób nie muszę myśleć o zakupowej logistyce i spędzać wielu godzin w kuchni.
Mam więcej czasu i energii by zrobić coś dodatkowego i dlatego zrodził się pomysł na wigilię z gronem moich ukochanych Dziołszek.
Jak zwykle było przesympatycznie: śmiechy, plotki, opowieści, wyznania, dzielenie się radościami i smutkami.
Do tego dobre jedzonko, pyszne wina, wymiana ciuchów i losowanie prezentów niespodzianek.

Jadłyśmy barszcz i paszteciki, niemiecką sałatkę ziemniaczaną, pierniki, mandarynki i pomelo (pierwszy raz w życiu jadłam ten owoc i byłam naprawdę zachwycona - łączy to co najsmaczniejsze w pomarańczy i grejpfrucie).
Kasia zaskoczyła nas swoim autorskim przepisem na pieczone jabłka z lodami (przepis od niej wyciągnę i opublikuję niebawem) a  ja przygotowałam 2 sałatki śledziowe.
Podaję na nie przepis bo wczoraj obiecałam Dziołszkom.


tradycyjny śledzik cebulowy
/przepis autorski/


7 matiasów
2 średnie cebule
garść koperku
pół szklanki dobrej oliwy z oliwek
świeżo mielony pieprz
sok z cytryny


Śledzie moczę w wodzie z odrobiną soku z cytryny przez 2 godziny.
W tym czasie szatkuję drobno cebulę, zalewam ją oliwą, dodaję pieprz, koperek i odkładam w chłodne miejsce.
Śledziki kroję w kawałki i układam w szklanej misce. Warstwa śledzików, warstwa cebulki i tak na przemian. Można dodać więcej oliwki, jeśli kto lubi. Przykrywam miskę talerzykiem i wkładam do lodówki.
Najlepsze są na drugi dzień, choć i 2-3 godziny w chłodzie wystarczą by potrawa przeszła i była smaczna.



śledziki korzenne
/przepis autorski/



7 matiasów
duża cebula
duża czerwona papryka
garść rodzynek
odrobina likieru (np. cointreau) garść pietruszki
pół łyżeczki cynamonu
pół łyżeczki curry
odrobina imbiru
szklanka dobrej oliwy z oliwek

Śledziki moczę 2-3 godziny w wodzie z dodatkiem cytryny. Rodzynki w likierze.
Na oliwie szklę cebulę pokrojoną w talarki i paprykę pokrojoną w paski. Dodaję rodzynki z likierem, przyprawy i przesmażam (warzywa nie mogą się przypalic, mają tylko napić się oliwy i swoich soków).
Na koniec dodaję pietruszkę. Mieszam.
Śledziki kroję w kostkę i przekładam warzywami w szklanym naczyniu. Gdy wszystko lekko przestygnie  wkładam do lodówki na kilka godzin.
Podaję z ciemnym pieczywem.
Wczoraj przepysznie smakowały z niemiecką sałatką Siorry.


Na zdjęciach są potrawy świeżo zrobione więc śledziki nie przeszły jeszcze kolorami.
Normalnie śledziki korzenne nabierają ładnej pomarańczowej barwy a cebulowe lekko żółtawej.


Jutro relacja z pieczenia sernika i robienia wigilijnej kapusty:)
A tymczasem dziękuję Wam moje kochane: A., Siorro, Kasiu, J., Maryś,  Justynko i Madziu:)

sobota, 19 grudnia 2009

wieczór z piernika

Pierniczki gotowe.
Leżą w puszkach i próbują doczekać do świąt...

Wczorajszy piernikowy wieczór z Siorrą był przemiły. Czekałyśmy aż Słodziak zaśnie, potem bawiłyśmy się w zakład fryzjerski i koniec końców pieczenie zaczęłyśmy ok. 23 (od zagrzania wina, hehe) a skończyłyśmy ok 2 w nocy.
Ale widok przepięknych pierników i imbirowych rogalików, a przede wszystkich ich zapach, roznoszących się dziś rano w kuchni był warty wszelkich trudów!
W starym przepisie (nawet już nie pamiętam skąd go mam) zrobiłyśmy w tym roku jedną małą innowację, która jednak dość znacząco zaważyła na smaku, a przede wszystkim wyglądzie pierników.
Mianowicie użyłyśmy brązowego cukru, który przyjemnie chrzęści w zębach:)





pierniczki
/ ok. 50 ciasteczek/

2 i 1/2 szklanki mąki
1 łyżeczka sody oczyszczonej
5 łyżek miodu
5 łyżek miękkiego masła
3 łyżeczki przyprawy korzennej
1 łyżeczka kakao
1/2 szklanki cukru pudru (lub cukru brązowego)
1 jajko




Składniki mieszamy i zagniatamy ciasto.
Wałkujemy, ciągle delikatnie podsypując mąką.
Wykrawamy dowolne kształty.
Układamy na pergaminie i wkładamy na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 180st.
Każdą kolejną blachę trzymałyśmy  2 minuty krócej.
Po ostygnięciu przyozdabiamy.

Trzeba jednak przyznać, że drobinki brązowego cukru były ozdobą samą w sobie.
Zawsze sobie powtarzam, że zrobię kiedyś pierniki bez polewy i ozdóbek ale ciągle wygrywa dziecinna radość z lukrowania, malowania i posypywania:)
Lukier jak zwykle wyszedł nam zbyt rzadki, ale za to polewa czekoladowa idealna - bardzo wytrawna i odpowiednio gęsta.
Pychota!





Ps. Natomiast imbirowe rogaliki zrobiłam według TEGO przepisu, dodając do ciasta pół łyżeczki tartego imbiru i nadziewając rogaliki suszoną żurawiną.
Polecam bo pyszne i dziecinnie łatwe.

piątek, 18 grudnia 2009

po portugalsku

Śnieg. Mróz.
Na rynku Wildeckim o 13.00 tylko heroiczni sprzedawcy choinek i karpi - reszta pouciekała.
Nie kupiłam ulubionych myszek, musiałam się zadowolić ziemniakami ze spożywczaka.

Ale to nic.
W dzisiejszej potrawie najważniejsze jest ryba i wspomnienie pewnej podróży.
Porto - miasto o  kolorze i zapachu morza. 
Byliśmy tam tylko kilka godzin a zdążyliśmy się zakochać na zabój.
Piliśmy lokalne Porto Tawny - słodycz samą w sobie, rozgrzewającą przełyk, żołądek i serce.
Smakowaliśmy bacalhau - przepyszną potrawę z suszonego dorsza, wybraną na chybił trafił z menu.
I wiecie co się okazało? Że  jest to danie tradycyjnie jedzone przez Portugalczyków na wigilię!
Więc kiedy ją wypróbować jak nie teraz - w ostatni piątek przed Bożym Narodzeniem?


Oczywiście suszonego bacalhau zastąpiłam mrożonym dorszem kupionym u moich rybnych subiektów:)


dorsz po portugalsku
/przepis autorski - trochę z pamięci, trochę za Markiem Łebkowskim/

3 filety z dorsza
ząbek czosnku
duża cebula
3 jajka (ugotowane na twardo)
pół kilo ziemniaków
kilka filecików anchois
łyżka kaparów
kilka czarnych oliwek
oliwa
natka pietruszki
pieprz
cytryna


Rybę rozmrażam, traktuję dość mocno cytryną, pieprzem i odkładam.
W tym czasie ziemniaki gotują się w mundurkach, a jajka na twardo.
Szklę na oliwie pokrojoną w talarki cebulę, dodaję ząbek czosnku, fileciki anchois, kapary i garść natki pietruszki. Krótko przesmażam - odkładam do miseczki.
Na patelnię dolewam jeszcze trochę oliwy i przesmażam rybę z obu stron (można ją również ugotować ).

Na półmisku układam dorsza, polewam sosem i przyozdabiam czarnymi oliwkami i połówkami jajek.
Podaję z ziemniakami w mundurkach.


Smacznego!

czwartek, 17 grudnia 2009

pierniczenie przedświąteczne

Nie wiem, kiedy święta zaczynają się gdzie indziej, ale dla nas, dzieci z Bullerbyn, Gwiazdka zaczyna się już tego dnia, kiedy pieczemy pierniki. Wówczas jest równie wesoło jak w wieczór wigilijny. Lasse, Bosse i ja dostajemy po dużym kawałku ciasta na pierniki i możemy z niego piec, co chcemy. Wyobraźcie sobie, że gdy ostatnio mieliśmy piec pierniki, Lasse zapomniał o tym i pojechał z tatusiem do lasu po drzewo! Dopiero w lesie przypomniał sobie, co to za dzień, i puścił się do domu takim pędem, że aż śnieg się za nim kurzył - tak mówił tatuś. 
Bosse i ja zajęci byliśmy już wtedy na dobre pieczeniem.
Właściwie to nieźle się złożyło, że Lasse przyszedł trochę później. Najlepsza foremka do pierniczków, jaką mamy, to mały prosiaczek, a gdy Lasse piecze z nami, to jest to prawie niemożliwe, byśmy my - Bosse i ja - mogli dostać prosiaczka. Tym razem jednak skorzystaliśmy z okazji i upiekliśmy każde z nas po dziesięć prosiaczków, zanim Lasse nadbiegł zadyszany z lasu.
Och, jakże mu się śpieszyło, żeby nas dogonić z pieczeniem!

No właśnie... pierniczki.
Ich pieczenie to już znak, że klamka zapadła, że nie ma odwrotu, że święta zbliżają się nieuchronnie.
Od kilku lat wraz z Siorrą robimy z tego przedświąteczny rytuał - włączamy sobie christmas songi, zagrzewamy wina lub herbaty z rumem i zabieramy się za lepienie, wałkowanie, wycinanie, pieczenie i dekorowanie.
Zazwyczaj gdy robimy lukier jesteśmy już z lekka wstawione grzanym winem lub rumem z herbaty i.. wychodzi nam różnie. Dwa lata temu zrobiłyśmy za rzadki lukier, który nie chciał zastygnąć aż do wigilii. Rok temu, w celu podkolorowania lukru na różowo, dodałyśmy doń barszczu w proszku. Sypnęło mi się nieco za wiele, ale smak pierniczków "barszczowych" był w sumie bardzo ciekawy:)
Przepis mamy od 3 lat ten sam, dziecinnie prosty i zawsze się udaje.
Pierniki nie są ani za słodkie, ani za bardzo korzenne, są cienkie - takie jakie lubię najbardziej.
W weekend obiecuję przedstawić przepis, raport i fotki.
Tymczasem zdjęcie z zeszłorocznego "pierniczenia" - miłosne dzieło Siorry.




Tak sobie rozmyślam o piernikach, które zrobimy jutro  i zerkam do opisów świąt w Bullerbyn - innych od naszych ale tak samo radosnych . To właśnie ta książka jest jedną z  niezapomnianych lektur dzieciństwa, która  pobudziła moją pasję do czytania. Nie miałam własnego egzemplarza - wciąż pożyczałam ją od J. lub  ze szkolnej biblioteki.
Stare wydanie w żółtej okładce, zaczytywane na śmierć, wielokrotnie sklejane taśmą.

Mając 23 lata ponownie pożyczyłam je od J. i  gdy zaczęłam czytać...  nie mogłam przestać. Przeżyłam noc pełną wzruszeń, wspomnień, sentymentalną podróż i wtedy mnie olśniło. Byłam akurat w takim momencie życia, kiedy musiałam wybrać dla siebie drogę - temat pracy magisterskiej oraz pomysł na to, co zrobić z sobą po studiach. Stanęło na literaturze dziecięcej a potem na pracy w dziecięcej księgarni.
Tamto ponowne przeczytanie Dzieci z Bullerbyn było jak dotarcie do szczytu wzgórza  - potem już tylko z górki.. jak na sankach:)

[...] pagórki na drodze z Bullerbyn do Wielkiej Wsi są najlepszymi pagórkami, jakie można sobie wymarzyć do jazdy na saneczkach. 
W tym roku, po drugim dniu świąt, gdy już przeczytaliśmy wszystkie książki, które dostaliśmy na Gwiazdkę, i gdy zjedliśmy wszystkie pierniki, Lasse wydobył nasze duże sanki do wożenia drewna i - wio! - zaczęliśmy zjeżdżać z pagórków - wszystkie dzieci z Bullerbyn.
- Na bok! Uwaga! - krzyczeliśmy wszyscy naraz, jak mogliśmy najgłośniej, chociaż było to niepotrzebne, gdyż bardzo rzadko się zdarza, by ktoś jeździł po naszych pagórkach. Wesoło było jednak tak krzyczeć, gdy mknęliśmy jak wiatr.



W 2005 roku Nasza Księgarnia w serii kolekcjonerskiej wydała owo, wspominane przeze mnie, wydanie Dzieci z Bullerbyn z 1957 roku - w żółtej okładce, z  ilustracjami Hanny Czajkowskiej.
Była to dla mnie wielka radość - i zapoczątkowała manię na zbieranie dawnych wydań literatury dziecięcej lub ich wznowień. Teraz Słodziak ma kolekcję jak znalazł, a ja możliwość by w każdej chwili sięgnąć z półki po wspomnienia.
Są na niej wszystkie moje ukochane książki:
Dzieci z Bullerbyn, Kubuś Puchatek, Malutka Czarownica, Baśnie Andersena, Ania z Zielonego Wzgórza, Brzechwa Dzieciom, Emilka ze Srebrnego Nowiu i wiele, wiele innych.
A jakie są Wasze ukochane książki z dzieciństwa?



Astrid Lindgren
Dzieci z Bullerbyn
/Bullerbyboken/
tłumaczenie: Irena Wyszomirska
ilustracje: Hanna Czajkowska
Nasza Księgarnia
Warszawa 2005
reprint wydania z 1957 roku 
oprawa twarda
str. 376
cena: 39,90

niedziela, 13 grudnia 2009

radocha

Milczę od kilku dni a to dlatego, że najpierw zżerał mnie stres, a potem rozpierała radość.
Sprawdziło się magiczne: DO TRZECH RAZY SZTUKA i udało mi się wreszcie zakończyć TO, co rozpoczęłam w tym roku.
Prawo jazdy do odebrania po świętach!!!
A od Nowego Roku miejcie się na baczności - włączam się do ruchu miejskiego, hehe:)

Balowałam, oblewałam przez cztery dni - od czwartku do dziś. Piłam i jadłam przeróżne pyszności ale nawet nie jestem ich w stanie opisać.
Spotkałam się z wieloma bliskimi, kochanymi ludźmi i za te wszystkie spotkania, moc miłych słów i gratulacji od Was - dziękuję.
Teraz to wszystko muszę odespać.
Dlatego życzę Wam dobrej nocy i do napisania jutro!

wtorek, 8 grudnia 2009

po prostu: schabowy

Dobry schabowy, nie jest zły:)
A najlepsze schabowe pod słońcem robi mój Tata.
Bywa w kuchni rzadko (najczęściej w celu pozmywania naczyń bądź obrania ziemniaków - w tym zresztą też jest najlepszy:)) bo to Mama jest od  pichcenia,duszenia, pieczenia, smażenia i przyrządzania.
Ale to właśnie schabowe Jędrka zachwycają swoim smakiem i wyglądem.
Są kruche, soczyste, świetnie przyprawione i idealnie wysmażone.
Mimo setek pytań z mojej strony, tłumaczeń i sugestii ze strony Taty - moje kotlety, choć smaczne, nie są TAKIE.
Sekret gotowania... magia wpływu kucharza na potrawę... cuda, cuda....






schabowe Jędrka
/przepis mojego Taty/

4 dobrze rozbite kotlety schabowe
sól, pieprz
majeranek
pół cytryny
jajko
bułka tarta

Kotlety oczyszczamy z tłuszczu i traktujemy sokiem z połówki cytryny, doprawiamy według upodobań i chowamy do lodówki na kilkanaście minut do kilku godzin.
Po wyjęciu obtaczamy w roztrzepanym jajku, następnie w bułce tartej i układamy na patelni na dobrze rozgrzany tłuszcz.
I teraz posłużę się cytatem z Taty:
"prawo, lewo, ogień nie może być za mocny ale też nie za słaby, tak na złoto i rumiano, i znów na drugą stronę, i jeszcze raz, musisz czuć, że panierka jest już chrupiąca, ale nie za długo, żeby mięso  nie było gumowate..". etc,etc.
Coś z tego zrozumieliście?
Jeśli tak, to życzę smacznego! :)





I jeszcze kilka słów dla sceptyków, którzy uważają, że schabowy jest nudny.
Ja staram się go podawać na różne sposoby w zależności od chętki, pory roku czy zawartości lodówki.

Po pierwsze panierka - czasami dodaję do bułki tartej ostrą paprykę, innym razem zioła prowansalskie albo parmezan.
Po drugie: marynata - oprócz cytryny i przypraw można dodać do niej miód lub piwo.
Po trzecie: dodatki -  czasem na gotowym schabowym układam plaster ananasa i posypuję żółtym serem.
Innym razem podaję go z mizerią i młodymi ziemniakami.
Albo z pieczonymi ziemniakami i pieczarkami, które przygotowuję na oliwce z dużą ilością czosnku, natki pietruszki i białego wina.
Wspaniale współgra z zasmażaną kapustą.
W wersji z marynatą miodową można dodać do niego orzechy, suszone śliwki lub rodzynki.
Uwielbiam też schabowe na zimno, do kanapek, posmarowane godnie musztardą.
No a najlepiej to smakuje podany tak, jak jadałam go w Bambergu - z kuflem dobrego piwa pszenicznego.
I wtedy już właściwie żadnych dodatków nie trzeba:)

poniedziałek, 7 grudnia 2009

mamuśkowatość

O Europejce Manueli Gretkowskiej wspominałam już przy okazji posta włoskie wakacje bo i o Włochach i Włoszech pisze autorka w tej książce. Ale także o polskości i Polakach, kobiecości i męskości, twórczości i tworzeniu, o codzienności i sprawach ważnych i najważniejszych.
Jak zwykle poleca kilka książek, parę filmów, podsuwa garść  trafnych  myśli o ludziach i świecie.
Ale mnie, w tym  ponownym czytaniu Europejki, najbardziej uderzyły opisy... macierzyństwa. Tak się składa, że nasz Słodziak ma teraz dokładnie tyle lat, co Pola na kartach tej książki. Czytając o niej czytam o własnej córeczce. I na dodatek jest tak, że ukryte są tam myśli, których ja nie umiałabym przekazać w ten sposób, choć czuję identycznie.
Więc dziś będzie o mnie i Słodziaku... prywatnie, intymnie i szczerze, mimo że słowami kogoś trzeciego:






Po kąpieli całuje jej ciałko: słodkie łapki rozrabułki, pierożki stópek i ten ciepły lukier wanilii z rozgrzanej główki.

O ósmej kładziemy małą spać. Jej oddech przez sen to nieme słowa modlitwy, ufne i żarliwe. W ekstazie tuli misia zupełnie jak święta Tereska od Dzieciątka Jezus krzyż do piersi.

Pola uwielbia tupać, klaskać, więc w domu słuchamy często flamenco (...)
Za którymś razem nasza dziewczynka tak się rozpędziła w przytupach, tak rozkręciła, że nie miała jak ugasić tańca. 
Co by zrobiła dorosła tancerka? Podskoczyła, może opadła w egzaltowanym szpagacie.
Pola, miotana muzyką, rzuciła nam bezradne spojrzenie i skoczyła wysoko przed siebie, na ścianę. Wbiła się w nią pazurkami, zjeżdżając na podłogę. To było ekspresyjno-genialne. Nie mogła wymyślić tego sama, jeszcze nie myśli, nie kombinuje. Słucha po prostu muzyki, podszeptów rytmu.


Dziecko jako bron biologiczna. Pod koniec dnia padamy od niej martwi ze zmęczenia. 
Rano czekamy na pierwszy uśmiech Poli zapowiadający kolejna epopeje dnia: odyseję wędrówek po zakazanych katach, iliadę zwycięstw i podstępów, żeby się uczłowieczyć.


- Mogełam, bojałam - każde dziecko mówi logicznym esperanto. 
Dopiero z czasem uczy się błędów i przekręceń zwanych dumnie tradycja językową.


Czy namawiając Polę do składania klocków po zabawie , wychowuję w mieszczańskim porządku? Będąc dla niej autorytetem , traktuje według nazistowskich wzorców? Alice Miller, autorka książek  o "czarnej pedagogice", sugeruje, że autorytarny sposób wychowania przyczynił się do powstania faszyzmu.
Chyba w ogóle Poli nie wychowuję. Przystosowuję się do jej rozwoju, ratując swoją niezależność jak najmniejszym kosztem. Udaję mamę, ona udaje dziecko i świetnie się bawimy.


Całe szczęście, że dwulatki jeszcze myślą na głos. Kroję chleb w kuchni odwrócona od reszty mieszkania, gdy słyszę postanowienie:
- Pomaluje domek! - Pola idzie z odkręconą tubka lakieru w stronę komputera.
Zdążyłam. Do czwartego roku życia berbecia natura nie śpieszy się, by jego na głos wypowiadane słowa ukryć w wewnętrznym monologu. Ratuje tym rodziców przed pomysłami kilkulatków. Ratuje też często życie potomstwa, ogłaszając: Teraz Pola włoży do kontaktu gwoździk, dwa.


Dziecko, prosząc, zagląda przez oczy w nieopancerzony środek dorosłego. Mówi takim tonem, jakby urodziło tylko dla tej chwili, bo tylko nią żyje. Tym mocniej, im większe pragnienie. Nie odmawia się ostatniej prośbie skazanego na dzieciństwo...


Próbuję patrzeć oczyma Poli. Pojawić się na obcej planecie i pierwszy raz w życiu zobaczyć bombki (...) Podsłuchuję jej ostrożności słów, nazw dobieranych starannie niczym biżuteria czy dodatki do stroju. Dekoruje nimi swój świat, jakby nawieszała imiona i nazwy na choince, żeby się mieniły.


Pod dniu z Polą takim samym od ponad dwóch lat: pobudka, śniadanie, spacer, obiad, zabawa,
spacer (ani chwili osobno), idę do łazienki, szykując się na wieczorne wyjście (sama). Myjąc się, ścieram mamuśkowatość. Malując, kładę tynk pod własną, inna osobowość niż bycie matką. Wychodzę z łazienki odmieniona.

Wychowując Polę, wychowuję razem z nią siebie sprzed lat - dziewczynkę, o którą troszczyli się moi rodzice. Powtarzam ich słowa, karcące miny.  Opiekuję się też dziewczynką, która nigdy nie dorosła. Temu niedorozwojowi nikt nie dogodzi. Siedzi we mnie i tupie z radości, albo rzuca się na mnie w rozpaczy. Wszystkim trzem podsypuję cukierków. Nie wychowuję więc jedynaczki.


Manuela Gretkowska
Europejka
Warszawa 2004
Wydawnictwo W.A.B
stron 367
oprawa twarda
cena: 39.90

zdjęcie okładki pochodzi ze strony www.iik.pl

piątek, 4 grudnia 2009

protest

Właśnie doszły mnie słuchy, że planowana jest likwidacja Browaru Czarnków.
Tego lata właśnie odkryliśmy ich przepyszne piwa : Noteckie ciemne (Eire), jasne i moje ulubione - niepasteryzowane.
W małych, poręcznych buteleczkach, doskonałe w smaku i niedrogie.
Był to dla nas dobry znak, że istnieją jednak małe lokalne  browary, które dają sobie radę, nie są skomercjalizowane i stawiają na jakość.
Cieszyliśmy się tym bardziej, że  po rocznym pobycie w Bambergu, mieliśmy wrażenie, że małe browary są tam na każdym kroku i zazdrościliśmy tego Niemcom.
Chciałam o nich napisać więcej na blogu... teraz nie wiem czy zdążę.

Oczywiście na miejsce browaru czarnkowskiego ma powstać... centrum handlowe.
Ręce opadają.
Dlatego proszę tych z Was dla których ważne są regionalne produkty, rodzime firmy i sklepy, rodzinne interesy prowadzone od lat, stawiające na jakość i nie dodające do swoich produktów żadnych "polepszaczy", o podpisanie się pod listem protestacyjnym.


URATUJMY BROWAR CZARNKÓW





zdjęcie pochodzi ze strony www.wikimediacommons.org

czwartek, 3 grudnia 2009

szaro buro kolorowo

Pamiętacie postać Scarlett z filmu Cztery wesela i pogrzeb?
Drobna, ruda, w kolorowych sukniach. Prześmieszna siostra słodkiego Charlesa?
No więc... widziałam ją dziś na ul. Półwiejskiej w Poznaniu:)
Dziewczyna podobna jak dwie krople wody, kolorowa, zabawna i zwiewna.
Jedyna taka wśród tłumu brązów, czerni i szarości...
Dlaczego ubieramy się tak ponuro?
Dostosowujemy do naszych szarych miast? do miejskiej sadzy i kurzu? do tego grudnia bez śniegu?
Owszem, czasami zafurkocze jakiś kolorowy szal, mignie różowa czy błękitna czapka, ale oprócz tego... szarzyzna.
I ja w tej szarzyźnie utopiona - w moim burym płaszczu i czarnych spodniach. Jedyną moją ozdobą był Słodziak - dziarsko krocząc obok mnie w malinowym płaszczyku, żółtych bucikach i wielokolorowej czapce.
Słodziak i Scarlett - wyglądały jak wycięte z kolorowego papieru  i wklejone do czarno-białej gazety.
Kolorów mi trzeba, kolorów!!!

I dlatego dziś wklejam zdjęcie z dzielnicy Kreuzberg w Berlinie.
Wśród szarych blokowisk odkryliśmy skupisko kolorowych graffiti. Kilkanaście różnobarwnych obrazów - w przejściach między blokami, w tunelach, przy klatkach schodowych. Chodziliśmy jak urzeczeni.
Budynki nieocieplone i dość zaniedbane, a jednak ktoś wpadł na to, by umilić życie sobie i innym.
Bo kto by nie chciał codziennie spoglądać na ten kolorowy uśmiech?


środa, 2 grudnia 2009

ciasteczka... jak bułka z masłem

Są przepisy, które odkrywając we wtorek wieczorem, po prostu MUSZĘ wypróbować już w środę!
Gdy wczoraj na blogu Karoliny - Bułka z Masłem znalazłam przepis na owsiane ciasteczka Nigelli, podporządkowałam cały dzień i różne inne plany temu, by je dzisiaj zrobić.

Żurawina i orzechy? - powinny być na ryneczku...
Brązowy cukier? - chyba trochę zostało po sobotniej imprezie z mojito:)
Biała czekolada? - już wiem! przepyszną i tanią (bo na wagę) mają w  takim małym sklepiku niedaleko kościoła...
A płatki owsiane? - mam... ale ich ważność skończyła się pół roku temu... no to trzeba kupić...
Reszta składników jest w domu.
No to co?
Robimy ciasteczka Nigelli i Karolli? :)





ciasteczka owsiane pełne niespodzianek
/przepis pochodzi z bloga Bułka z Masłem, z podanych poniżej składników wyszło mi 30 ciasteczek wielkości piegusków. /

1 szklanka mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 szklanka płatków owsianych
1/2 szklanki cukru pudru
1/2 szklanki brązowego cukru
1 łyżeczka cukru waniliowego
100 g masła
1/2 szklanki posiekanych orzechów włoskich
1/2 szklanki suszonej żurawiny
3/4 szklanki posiekanej białej czekolady
1 duże jajko



Masło, jajko i cukry zmiksowałam. Dosypałam resztę składników i wyrobiłam ciasto. Dość mocno się kleiło więc podsypywałam delikatnie mąką.
Kulę ciasta włożyłam na 10 minut do zamrażarki.
W tym czasie przygotowałam 2 blachy i wyłożyłam je pergaminem.

Ze schłodzonego ciasta odrywałam kawałki , toczyłam z nich kuleczki, które spłaszczałam.
Porozkładałam na blachach (wyszło mi równe 30 sztuk).
Piekarnik nagrzałam do 175st.
Piekłam 1 blachę przez 15 minut i drugą niestety też, a to był wielki błąd. Ciągle zapominam, że rozgrzany mocno piekarnik sprawia, ze drugą partię ciasteczek czy rogalików trzeba trzymać w nim nieco krócej.
W ten sposób połowa ciastek wygląda tak, jak na zdjęciu, a pozostałe 15 do fotografowania się nie nadaje:)
Tak czy siak w smaku są po prostu pyyyyszne!




To ciasto to świetna baza do pokombinowania ze składnikami.
Rodzynki zamiast żurawiny?
Ciemna czekolada?
A może po prostu owocowe musli zamiast płatków?
Następnym razem zmniejszę na pewno ilość cukru, bo dla mnie ociupinkę za słodkie te cuda.
Smacznego!