Od dawna już kusiło mnie wypróbować babciny prezent - siedem ślicznych, teflonowych tarteletek.
Niedzielne popołudnie, kawka z rodzinką, a w koszyku pyszne gruszki.
Trzeba je przerabiać, dusić, smażyć, zapiekać i pożerać na surowo póki znowu nie trzeba się będzie pożegnać:)
tarty z gruszkami
/ciasto wg przepisu Małgorzaty Kalicińskiej/
Przepis na ciasto znajdziecie TUTAJ.
Tym razem nie wałkowałam go kilka razy, a jedynie raz i powycinałam kształty samymi foremkami.
Zapomniało mi się jednak, że kawałki ciasta powinny być większe od formy, tak by oblepiały dobrze jej boki.
Nastepnym razem się poprawię:)
Na wyłożone ciastem foremki ułożyłam pokrojone w plasterki gruszki.
Posypałam cukrem trzcinowym i obłożyłam kawałkami masła.
Piekłam 20min. w dobrze nagrzanym piekarniku (200st.).
Po wyjęciu, jeszcze ciepłe skropiłam alkoholem (był tylko bols curacao więc wyszło ciekawie kolorystycznie) i obsypałam wiórkami czekoladowymi.
Oczywiście jak na rodzinkę łasuchów przystało ustrajaliśmy tartinki kleksem bitej śmietany!
Smacznego!
poniedziałek, 10 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Piękny prezent i cudownie i smakowicie go wykorzystałaś.
siedem to taka fajna cyferka. siedem tartaletek.. pysznych.
zawsze jem takie ciastko na siedem razy... pzdr
Prześlij komentarz