Miło mi, że tyle osób lubi tu zaglądać i nieustannie przypomina, że "przydałoby się coś nowego".
A tak to już jest, że gdy nie ma czasu i weny to najlepiej używać starych sprawdzonych receptur.
I dlatego taka tu pustka:)
Czytam więcej, gotuję mniej.
O czytaniu więcej TU, a o gotowaniu (a właściwie pieczeniu) poniżej...
Kolejne podejście do książeczki/broszurki Małgorzaty Kalicińskiej Kuchnia znad rozlewiska.
Kolejny pomysł na wykorzystanie jej przepisu na kruchy "tartowy" spód.
Sprawdził sie już wiele razy, na przykład TUTAJ i TU.
Tym razem odsłona śliwkowa.
tarta śliwkowa
/inspirowana przepisem Małgorzaty Kalicińskiej/
ciasto:
125g masła
250 g mąki
1 żółtko
2-3 łyżki cukru
5 łyżek zimnej wody
sól (tylko odrobina)
nadzienie:
10-15 śliwek
2 jajka
4 łyżki cukru (użyłam brązowego)
szklanka śmietany 36%
Ciasto zagniatam szybko, formuję kulę, zawijam ją w folię spożywczą i wkładam do lodówki (godzinka wystarczy). Przed pieczeniem wałkuję składam na pół i znów wałkuję. Im więcej razy będziecie wałkować i składać, tym bardziej ciasto będzie przypominało francuskie i delikatnie się rozwarstwiało. Jeśli wam na tym nie zależy oczywiście można rozwałkować jedynie raz (bez szkody dla smaku).
Śliwki przekrawam na ćwierci i układam na cieście. Zalewam zmiksowanymi jajami z cukrem i śmietaną.
Zapiekam ok.35-40 min. w temperaturze 170st. (z termoobiegiem)
Zajadaliśmy jeszcze ciepławą - pychota!
Gdy już spadnie śnieg dodam do śliwek cynamonu i imbiru. Na razie unikam tych przypraw by nie wywoływać wilka z lasu:)
Smacznego!
* W oryginale przepisu Kalicińska radzi zalać śliwki 30 min. śliwowicą - ja wiedziałam, że ciacho będzie zajadać z nami Słodziak, więc opuściłam ten element (zamiast można nalać sobie np. kieliszeczek porto czy ouzo do konsumpcji:))