sobota, 22 sierpnia 2009

o kulinarnych zwyczajach Hiszpanów, cz.1






















W Hiszpanii lepiej nie być głodnym między godziną 16 a 19. Większość restauracji, barów, a nawet sklepów jest wtedy zamknięta. Pozostaje wybranie się do Supermercado w celu kupienia bagietki, kilku plastrów jamón serrano i butelczyny wina (co zresztą nieraz uskutecznialiśmy:)). Innym wyjściem jest udanie się do którejś z tzw. restauracji dla turystów, otwartych niemal cały dzień.Łatwo je rozpoznać, szczególnie po wygórowanych cenach i klienteli - przeważają Niemcy, Skandynawowie, Rosjanie - żadnego przyzwoitego Hiszpana tam wtedy nie uraczysz:) Co więcej nie usłyszysz też hiszpańskiej mowy, a najczęściej język niemiecki i angielski - w tych językach napisane jest również menu. Nawet wśród pracowników więcej jest choćby Polaków niż Hiszpanów. Żeby nie było wątpliwości do żadnej z powyżej wymienionych nacji nie mam uprzedzeń, jednak w kuchniach regionalnych poszukuję przede wszystkim a u t e n t y c z n o ś c i. Lokale te usytuowane są najczęściej przy znanych,z przewodników miejscach, takich jak La Rambla w Barcelonie czy Plaza Mayor w Madrycie. Miejscach o tyle urokliwych, co pełnych turystów, mimów, kuglarzy, ulicznych sprzedawców i kieszonkowców:)
Zdecydowanie więc polecam wyjście pierwsze, choć pamiętać trzeba , że niektóre, nawet większe Supermercados również zamykają swe podwoje w czasie sjesty.


W taki właśnie niedobry czas na kulinarne podboje, znaleźliśmy się na uliczce Torrijos w dzielnicy Gracia w Barcelonie. Urzekła nas tam, nieczynna oczywiście w tych godzinach, restauracja "Cantina machito". Kolory ścian rzuciły nam się w oczy już z daleka, znad drzwi wejściowym nieprzeniknionym wzrokiem zmierzyła nas Frida Kahlo, a menu wiszące w zakratowanym okienku* po lewej zachęcało wyborem tacos, tortilli i, nieodłącznym w meksykańskiej restauracji, guacamole. Zaciekawiła mnie szczególnie zupa sopa malpeña, w której głównym składnikiem była ciecierzyca, a na deser proponowano mus z tequili. Wszystko to wyglądało bardzo apetycznie a ceny nie były wygórowane (za tzw. menu del diá, czyli zestaw składający się z zupy, głównego dania i deseru lub kawy, płaciło sie od osoby 7-14 euro). Niestety byliśmy tam chwilę przed godz.17 gdy właśnie lokal zamknięto. Kilka dni później w przewodniku wyczytałam, że jest to zdaniem wielu Hiszpanów najlepsza knajpa meksykańska w Barcelonie. No cóż, zawsze trzeba mieć do czego wracać:)

Ale się zapędziłam w meksykański róg! A miałam przecież napisać kiedy to w Hiszpanii najlepiej być głodnym:) Nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć: ciąg dalszy nastąpi....



* co ciekawe, menu zakratowali a rewelacyjna kopia obrazu Fridy (poprzedni post) wisiała tylko na kołku:)











Brak komentarzy: