środa, 21 października 2009

zielono

Już jakiś czas temu obiecałam, że napiszę o pesto.
I od razu zacząć muszę od usprawiedliwień, rumieńców wstydu i zająknięć, gdyż.... bibip... bibip....
Nigdy nie zrobiłam pesto samodzielnie. A skądinąd wiem, że to wcale łatwe i nie do porównania z tym, kupowanym w sklepach, w formie gotowej i zasłoiczkowanej.
Tak czy siak.
Lubię, wręcz wielbię, pożeram często i w różnorakich odsłonach.
Wszystko zaczęło się... hmmm właściwie nie pamiętam kiedy i jak. Pewnie na początku studiów i najpewniej pierwszy raz jadłam je u Wandy, która zawsze była "do przodu" z nowinkami kulinarnymi:)

Zachwycił mnie nie tylko smak i aromat, ale szybkość (a to bardzo ważne w moim kucharzeniu) przygotowania potraw z pesto.
Jednak do niedawna był to swoisty wydatek (słoiczek zielonego pesto w marketach typu "Alma" czy "Piotr i Paweł" kosztuje od 10-20zł). Na szczęście odkryłam, że w Lidlu, można kupić bardzo dobrej jakości pesto (zarówno zielone, jak i czerwone, o którym napisze przy innej okazji) za jedyne 4,99 (za 185g)!
Od tego czasu nie kupuję innego i robię spore zapasy, by zawsze mieć je pod ręką.
Bo pesto może służyć, nie tylko, jako dodatek do dań makaronowych, tortellini czy ravioli.
Można wraz z białym serkiem dodać je do pierogów.



Można posmarować nim grzankę i sprawić by była wyjątkowa.
Można nałożyć pesto na kawałek łososia i zapiec go w piekarniku.
Można dodać odrobinę pesto do wszelkich sosów (szczególnie jasnych, śmietanowych), do naleśników z pikantnym nadzieniem, nałożyc na pizzę, dodać do zupy (np. warzywnej) etc. etc.
Wszystko dozwolone, zielone światło dla zielonego pesto!
Kombinujcie, a znajdziecie. Zaręczam!


A co właściwie wchodzi w skład pesto alla genovese?
Oto przepis dla niewtajemniczonych. Źródło to Mała Szkoła Gotowania, o której pisałam TU.

nasionka pinii (30dkg)
parmezan (lub inny ser twardy) (50g)
czosnek (2 ząbki)
bazylia (2 pęczki)
i oliwa z oliwek (8 łyżek)

Nasionka pinii (owszem, dostępne w lepszych delikatesach) trzeba uprażyć na suchej patelni a następnie zmiksować z czosnkiem i bazylią.
Wlać trochę oliwy i miksować nadal. Następnie dodać ser. Miksować, miksować i stopniowo dolać resztę oliwy. Później przyprawić do smaku solą i pieprzem.

Tak przygotowane pesto można włożyć do słoiczka, zalać dobrą oliwa z oliwek i trzymać w lodówce do 2 tygodni.


U mnie by tyle nie wytrzymało:)
Ale coś mi się widzi, że sama siebie przekonałam, do tego by zrobić pesto samodzielnie. Przecież takie świeże, świeżusieńkie to już w ogóle musi być rozkosz dla podniebienia!

A tymczasem podaję przepis na makaron z pesto w postaci, w jakiej najczęściej pojawia się w moim domu. Od razu tłumaczę, że najprawdopodobniej dokonuję cotygodniowego gwałtu na kuchni włoskiej, ale o to, to już zapytam moje ekspertki -  Kasię i Isabel:)


makaron z zielonym pesto
/przepis autorski dla 2 osób i jednego dwuletniego Słodziaka/

pół paczki makaronu (dla nas gotuję najczęściej spaghetti lub tagliatelle, dla Słodziaka penne)
mała pierś z kurczaka (lub 100-150g szynki)
zielone pesto (ok.150g)
ząbek czosnku
10-20 zielonych oliwek
2 łyżki śmietany (18 albo 30%)
starty pecorino (lub inny ser twardy)
oliwa z oliwek



Kurczaka (lub szynkę) pokrojonego w małe kawałeczki smażę na oliwce.
Doprawiam solą i pieprzem albo specjalną mieszanką do kurczaka.
Dorzucam zielone oliwki. Jeszcze chwilę przesmażam i odkładam.
Na tej samej patelni, już bez tłuszczu, lekko podgrzewam pesto i dodaję doń ząbek czosnku, a następnie zabielam śmietaną.
Nie zagotowuję, bo pesto może zgorzknieć.
Wrzucam do sosu kurczaka z oliwkami, a następnie makaron. Jakikolwiek, byle ugotowany al dente w wodzie z solą i oliwą.
Mieszam potrawę tak, by makaron oblepił się sosem.
Zdejmuje z ognia, posypuję serem i zajadamy!



Potrawa ta, smakuje równie dobrze w wersji zapiekanej (wtedy do podsmażonego makaronu dodaję jeszcze łyżkę masła, posypuję serem i wkładam na 15 min. do piekarnika nagrzanego do 200st.)
Warto też pamiętać, że zielonemu pesto najlepiej w towarzystwie dobrze schłodzonego białego wina wytrawnego.

Smacznego!


Ps. na koniec  mała anegdota.
W Polsce cały czas, niektóre potrawy, a szczególnie ich nazewnictwo, są uważane za nieco "wysublimowane", a nawet "udziwnione". Szczególnie oczywiście, gdy mowa o starszym pokoleniu.
Dlatego kupując ostatnio makaron, na jednym ze stoisk Rynku Wildeckiego, zapytałam, niemłodą już ekspedientkę:
- Czy ma Pani makaron, skośne rurki?
- Chodzi Pani o penne? Wybornie smakuje z pesto!
Musielibyście widzieć moją minę!
Jakby mi jeszcze wyciagnęła spod lady orzeszki pinii... hehe:)

Brak komentarzy: