czwartek, 17 grudnia 2009

pierniczenie przedświąteczne

Nie wiem, kiedy święta zaczynają się gdzie indziej, ale dla nas, dzieci z Bullerbyn, Gwiazdka zaczyna się już tego dnia, kiedy pieczemy pierniki. Wówczas jest równie wesoło jak w wieczór wigilijny. Lasse, Bosse i ja dostajemy po dużym kawałku ciasta na pierniki i możemy z niego piec, co chcemy. Wyobraźcie sobie, że gdy ostatnio mieliśmy piec pierniki, Lasse zapomniał o tym i pojechał z tatusiem do lasu po drzewo! Dopiero w lesie przypomniał sobie, co to za dzień, i puścił się do domu takim pędem, że aż śnieg się za nim kurzył - tak mówił tatuś. 
Bosse i ja zajęci byliśmy już wtedy na dobre pieczeniem.
Właściwie to nieźle się złożyło, że Lasse przyszedł trochę później. Najlepsza foremka do pierniczków, jaką mamy, to mały prosiaczek, a gdy Lasse piecze z nami, to jest to prawie niemożliwe, byśmy my - Bosse i ja - mogli dostać prosiaczka. Tym razem jednak skorzystaliśmy z okazji i upiekliśmy każde z nas po dziesięć prosiaczków, zanim Lasse nadbiegł zadyszany z lasu.
Och, jakże mu się śpieszyło, żeby nas dogonić z pieczeniem!

No właśnie... pierniczki.
Ich pieczenie to już znak, że klamka zapadła, że nie ma odwrotu, że święta zbliżają się nieuchronnie.
Od kilku lat wraz z Siorrą robimy z tego przedświąteczny rytuał - włączamy sobie christmas songi, zagrzewamy wina lub herbaty z rumem i zabieramy się za lepienie, wałkowanie, wycinanie, pieczenie i dekorowanie.
Zazwyczaj gdy robimy lukier jesteśmy już z lekka wstawione grzanym winem lub rumem z herbaty i.. wychodzi nam różnie. Dwa lata temu zrobiłyśmy za rzadki lukier, który nie chciał zastygnąć aż do wigilii. Rok temu, w celu podkolorowania lukru na różowo, dodałyśmy doń barszczu w proszku. Sypnęło mi się nieco za wiele, ale smak pierniczków "barszczowych" był w sumie bardzo ciekawy:)
Przepis mamy od 3 lat ten sam, dziecinnie prosty i zawsze się udaje.
Pierniki nie są ani za słodkie, ani za bardzo korzenne, są cienkie - takie jakie lubię najbardziej.
W weekend obiecuję przedstawić przepis, raport i fotki.
Tymczasem zdjęcie z zeszłorocznego "pierniczenia" - miłosne dzieło Siorry.




Tak sobie rozmyślam o piernikach, które zrobimy jutro  i zerkam do opisów świąt w Bullerbyn - innych od naszych ale tak samo radosnych . To właśnie ta książka jest jedną z  niezapomnianych lektur dzieciństwa, która  pobudziła moją pasję do czytania. Nie miałam własnego egzemplarza - wciąż pożyczałam ją od J. lub  ze szkolnej biblioteki.
Stare wydanie w żółtej okładce, zaczytywane na śmierć, wielokrotnie sklejane taśmą.

Mając 23 lata ponownie pożyczyłam je od J. i  gdy zaczęłam czytać...  nie mogłam przestać. Przeżyłam noc pełną wzruszeń, wspomnień, sentymentalną podróż i wtedy mnie olśniło. Byłam akurat w takim momencie życia, kiedy musiałam wybrać dla siebie drogę - temat pracy magisterskiej oraz pomysł na to, co zrobić z sobą po studiach. Stanęło na literaturze dziecięcej a potem na pracy w dziecięcej księgarni.
Tamto ponowne przeczytanie Dzieci z Bullerbyn było jak dotarcie do szczytu wzgórza  - potem już tylko z górki.. jak na sankach:)

[...] pagórki na drodze z Bullerbyn do Wielkiej Wsi są najlepszymi pagórkami, jakie można sobie wymarzyć do jazdy na saneczkach. 
W tym roku, po drugim dniu świąt, gdy już przeczytaliśmy wszystkie książki, które dostaliśmy na Gwiazdkę, i gdy zjedliśmy wszystkie pierniki, Lasse wydobył nasze duże sanki do wożenia drewna i - wio! - zaczęliśmy zjeżdżać z pagórków - wszystkie dzieci z Bullerbyn.
- Na bok! Uwaga! - krzyczeliśmy wszyscy naraz, jak mogliśmy najgłośniej, chociaż było to niepotrzebne, gdyż bardzo rzadko się zdarza, by ktoś jeździł po naszych pagórkach. Wesoło było jednak tak krzyczeć, gdy mknęliśmy jak wiatr.



W 2005 roku Nasza Księgarnia w serii kolekcjonerskiej wydała owo, wspominane przeze mnie, wydanie Dzieci z Bullerbyn z 1957 roku - w żółtej okładce, z  ilustracjami Hanny Czajkowskiej.
Była to dla mnie wielka radość - i zapoczątkowała manię na zbieranie dawnych wydań literatury dziecięcej lub ich wznowień. Teraz Słodziak ma kolekcję jak znalazł, a ja możliwość by w każdej chwili sięgnąć z półki po wspomnienia.
Są na niej wszystkie moje ukochane książki:
Dzieci z Bullerbyn, Kubuś Puchatek, Malutka Czarownica, Baśnie Andersena, Ania z Zielonego Wzgórza, Brzechwa Dzieciom, Emilka ze Srebrnego Nowiu i wiele, wiele innych.
A jakie są Wasze ukochane książki z dzieciństwa?



Astrid Lindgren
Dzieci z Bullerbyn
/Bullerbyboken/
tłumaczenie: Irena Wyszomirska
ilustracje: Hanna Czajkowska
Nasza Księgarnia
Warszawa 2005
reprint wydania z 1957 roku 
oprawa twarda
str. 376
cena: 39,90

3 komentarze:

KucharzyTrzech pisze...

Ochh, teraz się wzruszylam :)
Ja też uwielbiam Dzieci z Bullerbyn. Całą Jeżycjadę Musierowicz. Cała Ania z Zielonego Wzgórza, Emilka również, Błękitny Zamek, Merry Poppins, Pollyanna.
Bardzo się ciesze, ze mam córeczkę :) i te wszystkie ksiązki będę mogla jej przekazac. Zreszta póki co, ja do nich ciagle na nowo wracam :))

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

tu J.
ja "niestety" mam syna...hehe:)
ale nic to! mam wielka nadzieje ze i on pokocha dzieci z bullerbyn, musierowicz i anie:)-mąż pewnie popuka sie w czoło jak to przeczyta- chłopaki czytaja tomka sawyera i takie tam-wiadomo:)
cóż,na liście "must read" na pewno zostanie mikołajek-no Bru chociaż tu wygrywamy z dziewczynami:)

paulaso pisze...

J.
W kwestii córy wszystko przed Tobą:)
Chociaż ulubiona zabawką Słodziaka jest ostatnio... ciuchcia i resoraki a bajką - Toy Story:)
Buziaki i do poniedziałku Mamuśka:)