środa, 9 września 2009

obiecanki macanki

Obiecałam wysmażyć posta, więc wysmażam.
Będzie o smażonych pyrach, o których niedawno pisała Liska (www.whiteplate.blogspot.com).

Pyra (inaczej ziemniak czy - jak to w Niemczech wolą - kartofel) zawsze budziła we mnie mieszane uczucia. Obserwując zwyczaje kulinarne w wielu poznańskich domach, uważałam, że to jedyne warzywo, które się tu jada: do schabowego, do mielonego, do ryby, do zraza:) Kojarzyły mi się z biedą, zapychaczem, kulinarna nudą.

Miałam w życiu taki okres, kiedy jadałam je naprawdę rzadko. Zafascynowana kuchnią włoską i hiszpańską, zaczęłam eksperymentować z ryżem, makaronami, pieczywem podawanym na różne sposoby do dania głównego. Wolałam kupić tortellini, naleśniki tacos, kluski, kuskus aby tylko nie obierać ziemniaków i nie sprawić by mój obiad stał się "typowy".

Bardzo szybko przekonałam się jednak, że nie ma jak porzundna bulwa.
No bo zobaczcie sami...

młode ziemniaczki z koperkiem i masłem,
frytki,
puree ze smażoną cebulką,
pieczone w ognisku czy na grillu,
w mundurkach do gziku lub postnego śledzia,
tarte w plyndzach,
na zimno w szkopskiej sałatce
i w końcu, te moje chyba ulubione, odsmażane na maśle lub oleju.

Eee tam, że niezdrowo, że tłusto, że najczęściej jak odsmażam , to robię to w późnych godzinach wieczornych i jeszcze dodaję żółtego sera i keczupu.
Liska pisze, że uwielbia je popijać kefirem. Ja tam wolę piwkiem:)




To zdjęcie z zeszłego roku.
Wojtas brał udział w maratonie rowerowym nad Maltą. Czekając na niego na mecie, uzbrojona w aparat fotograficzny, poczułam nagle zapach smażeniny i nie mogłam się oprzeć.
W tym roku brzydka pogoda w ogóle nie pozwoliła mi kibicować ukochanemu.
I prawdę powiedziawszy... najbardziej mi brakowało tych ziemniaczków:):)





PS. Jak powiedział ostatnio A. - Poza Wielkopolską nie nauczyli się jeszcze gotować ziemniaków.
Może coś w tym jest, bo, odrzucając, wojewódzkie animozje (hehe), to nawet najlepszą pyrę można spartolić przez nieumiejętne gotowanie - za długo, za krótko, za słono, za mdło.
Wtedy ratunkiem może być właśnie zasmażenie bądź upieczenie ziemniaka (a jednak jakoś słowo kartofel nie przechodzi mi przez klawiaturę) lub ewentualne przecisnięcie go przez praskę na puree z masłem, mlekiem i cebulką....
Mniam!
Lepiej już skończę bo ślinka cieknie, godzina poźna a w domu akurat ani jednej pyry, buchacha:)

Brak komentarzy: