poniedziałek, 7 grudnia 2009

mamuśkowatość

O Europejce Manueli Gretkowskiej wspominałam już przy okazji posta włoskie wakacje bo i o Włochach i Włoszech pisze autorka w tej książce. Ale także o polskości i Polakach, kobiecości i męskości, twórczości i tworzeniu, o codzienności i sprawach ważnych i najważniejszych.
Jak zwykle poleca kilka książek, parę filmów, podsuwa garść  trafnych  myśli o ludziach i świecie.
Ale mnie, w tym  ponownym czytaniu Europejki, najbardziej uderzyły opisy... macierzyństwa. Tak się składa, że nasz Słodziak ma teraz dokładnie tyle lat, co Pola na kartach tej książki. Czytając o niej czytam o własnej córeczce. I na dodatek jest tak, że ukryte są tam myśli, których ja nie umiałabym przekazać w ten sposób, choć czuję identycznie.
Więc dziś będzie o mnie i Słodziaku... prywatnie, intymnie i szczerze, mimo że słowami kogoś trzeciego:






Po kąpieli całuje jej ciałko: słodkie łapki rozrabułki, pierożki stópek i ten ciepły lukier wanilii z rozgrzanej główki.

O ósmej kładziemy małą spać. Jej oddech przez sen to nieme słowa modlitwy, ufne i żarliwe. W ekstazie tuli misia zupełnie jak święta Tereska od Dzieciątka Jezus krzyż do piersi.

Pola uwielbia tupać, klaskać, więc w domu słuchamy często flamenco (...)
Za którymś razem nasza dziewczynka tak się rozpędziła w przytupach, tak rozkręciła, że nie miała jak ugasić tańca. 
Co by zrobiła dorosła tancerka? Podskoczyła, może opadła w egzaltowanym szpagacie.
Pola, miotana muzyką, rzuciła nam bezradne spojrzenie i skoczyła wysoko przed siebie, na ścianę. Wbiła się w nią pazurkami, zjeżdżając na podłogę. To było ekspresyjno-genialne. Nie mogła wymyślić tego sama, jeszcze nie myśli, nie kombinuje. Słucha po prostu muzyki, podszeptów rytmu.


Dziecko jako bron biologiczna. Pod koniec dnia padamy od niej martwi ze zmęczenia. 
Rano czekamy na pierwszy uśmiech Poli zapowiadający kolejna epopeje dnia: odyseję wędrówek po zakazanych katach, iliadę zwycięstw i podstępów, żeby się uczłowieczyć.


- Mogełam, bojałam - każde dziecko mówi logicznym esperanto. 
Dopiero z czasem uczy się błędów i przekręceń zwanych dumnie tradycja językową.


Czy namawiając Polę do składania klocków po zabawie , wychowuję w mieszczańskim porządku? Będąc dla niej autorytetem , traktuje według nazistowskich wzorców? Alice Miller, autorka książek  o "czarnej pedagogice", sugeruje, że autorytarny sposób wychowania przyczynił się do powstania faszyzmu.
Chyba w ogóle Poli nie wychowuję. Przystosowuję się do jej rozwoju, ratując swoją niezależność jak najmniejszym kosztem. Udaję mamę, ona udaje dziecko i świetnie się bawimy.


Całe szczęście, że dwulatki jeszcze myślą na głos. Kroję chleb w kuchni odwrócona od reszty mieszkania, gdy słyszę postanowienie:
- Pomaluje domek! - Pola idzie z odkręconą tubka lakieru w stronę komputera.
Zdążyłam. Do czwartego roku życia berbecia natura nie śpieszy się, by jego na głos wypowiadane słowa ukryć w wewnętrznym monologu. Ratuje tym rodziców przed pomysłami kilkulatków. Ratuje też często życie potomstwa, ogłaszając: Teraz Pola włoży do kontaktu gwoździk, dwa.


Dziecko, prosząc, zagląda przez oczy w nieopancerzony środek dorosłego. Mówi takim tonem, jakby urodziło tylko dla tej chwili, bo tylko nią żyje. Tym mocniej, im większe pragnienie. Nie odmawia się ostatniej prośbie skazanego na dzieciństwo...


Próbuję patrzeć oczyma Poli. Pojawić się na obcej planecie i pierwszy raz w życiu zobaczyć bombki (...) Podsłuchuję jej ostrożności słów, nazw dobieranych starannie niczym biżuteria czy dodatki do stroju. Dekoruje nimi swój świat, jakby nawieszała imiona i nazwy na choince, żeby się mieniły.


Pod dniu z Polą takim samym od ponad dwóch lat: pobudka, śniadanie, spacer, obiad, zabawa,
spacer (ani chwili osobno), idę do łazienki, szykując się na wieczorne wyjście (sama). Myjąc się, ścieram mamuśkowatość. Malując, kładę tynk pod własną, inna osobowość niż bycie matką. Wychodzę z łazienki odmieniona.

Wychowując Polę, wychowuję razem z nią siebie sprzed lat - dziewczynkę, o którą troszczyli się moi rodzice. Powtarzam ich słowa, karcące miny.  Opiekuję się też dziewczynką, która nigdy nie dorosła. Temu niedorozwojowi nikt nie dogodzi. Siedzi we mnie i tupie z radości, albo rzuca się na mnie w rozpaczy. Wszystkim trzem podsypuję cukierków. Nie wychowuję więc jedynaczki.


Manuela Gretkowska
Europejka
Warszawa 2004
Wydawnictwo W.A.B
stron 367
oprawa twarda
cena: 39.90

zdjęcie okładki pochodzi ze strony www.iik.pl

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Mhmmm...Jestem mamą od dwóch miesięcy, już jestem uzależniona od zapachu mojego dziecka. Choć o pewnych rzeczach nie mam jeszcze pojęcia, to wczoraj miałam przyjemność świętować urodziny pewnej dwulatki, fragment wybrany przez Ciebie musi być chyba też o niej... :)
Pozdrawiam i powodzenia!
Joanna