poniedziałek, 1 marca 2010

marchewkowo

Czas mnie goni i szczerzy kły.
Rzadko teraz bywam w domu i nie zawsze chce mi się gotować.
Ostatnio moje obiady jakieś takie szybkie i nudne... nie ma o czym pisać.
Ale dzisiaj, gdy wietrzysko za oknem i nie chciałam na nie wyprowadzać Słodziaka zdarzyła się w kuchni rzecz ciekawa.
Była marchewka. Nie było masła.
I dzięki Bogu!
Oderwałam się od nudnego przyzwyczajenia, że gotowaną marchewkę należy potraktować masłem i wymyśliłam coś innego.
Smak zachwycił, a najbardziej to, że antymarchewkowy Słodziak zjadł wszystko co miał na talerzyku!
Wiwat wichury!







glazurowana marchewka


kilka młodych marchewek ugotowanych w osolonej wodzie (lub paczka mrożonej marchewki, ew. marchewka konserwowa)
łyżka czerwonego pesto
łyżeczka brązowego cukru
odrobina cynamonu


Marchewkę gotuję jak zwykle. Odlewam wodę, dodaję pesto, mieszam i zasmażam. Po kilku minutach dodaję łyżeczkę cukru i przesmażam tak długo, aż się lekko skarmelizuje. Posypuję cynamonem. Podaję.



Dziś jadłyśmy marchewkę z filecikiem dorsza i frytkami.
Zamiast dodatkiem, stała się gwoździem obiadu:)

Smacznego!

5 komentarzy:

grazyna pisze...

Śliczna i smakowita ta marchewka :)

Dziwnograj pisze...

Takiej marchewki jeszcze nie jadłam ale przepis baaardzo mi się podoba tak więc dodaje do ulubionych :)

Mich pisze...

Brzmi bardzo zachęcająco,wygląda także.
Podobno złego licho nie bierze, idę jednak zaraz do lekarzyny. Może będę miał okazję więcej pogotować i pisać w domowych kątach...
ps. lubię też marchewkę pieczoną, polaną wcześniej miodem

asieja pisze...

u mnie obiadowa marchewka zwykle też była potraktowana masłem.. albo śmietaną.. tak marchewka duszona ze śmietaną
wersja z cynamonem podoba mi się bardziej :-)
i ten pusty talerzyk mówi samo za siebie..

Muscat pisze...

U mnie marchewka plącze się wszędzie: w zupie, w curry, w zapiekance, nawet w cieście bywa. Nie ma więc powodu nie spróbować takiej, jeszcze innej.