wtorek, 29 września 2009

wśród róż

Krótkie, ale jak zawsze pełne treści, tematów i przemyśleń spotkanie z A. Długo odkładane, przekładane, przesuwane. W końcu doszło do skutku. Zaproponowałam Republikę Róż na Placu Kolegiackim i okazało się, ze trafiłam w 10 bo A. zna, lubi i często bywa.
Dla mnie był to dopiero drugi raz.
Poprzednio w gorący letni dzień z Siorrą - przy stoliku na zewnątrz, sącząc pilznerka.
Dziś chłodno i deszczowo więc w środku, przy oknie, w blasku lampki.
Męczę się już w przybytkach typu "u Cioci Wiesi" czy "babci Tereski" - znudzona przecierką, hafcikami i pseudo-prowansalskimi wystrojami wnętrz.
Ale tu mimo przecierek, decoupaży (czy to się tak pisze?) i wszędobylskich tkanin w różany rzucik jest... stylowo.
Republika Róż to dziecię Cacao Republiki z ul. Zamkowej. Większe jednak, i co istotne, proponujące oprócz szerokiego wyboru kaw, czekolad i herbat również coś konkretnego do zjedzenia.
























A. prosto z pracy i głodna, więc wybrała znaną już jej sałatkę francuską - na liściach cykorii pokruszony rokpol, orzechy i gruszki, wszystko polane balsamiczno- miodowym sosem. Jedyne do czego się można było przyczepić to zmiana składnika - podobno wcześniej dodawano tam gruszki z syropu, lekko wytrawne w smaku, a tym razem po prostu plastry świeżego owocu.Też dobre, ale jednak to nie to samo - jak przyznała A. Ja takich zmian akurat nie lubię i uważam, że kelnerka powinna o tym uprzedzić.
















Ja, jak zwykle, skusiłam się na vino tinto z Nawarry (karafka 250 ml - 10zł) - bardzo dobre w smaku, lekko śliwkowe i podane.... jak w Hiszpanii z oliwkami jako tapas!

By się rozmarzyć do reszty brakowało już tylko napić się pysznej kawy.
A. zdecydowała się na Borgię, którą ja zawsze pijam w Cacao Republika. Ta bomba kaloryczna składa się z espresso, czekolady i bitej śmietany - ale za to stawia na nogi lepiej niż sławetny Red Bull. Ja zamówiłam kawę białą i dostałam to co lubię, czyli średniej wielkości filiżankę aromatycznego naparu i ciepłe mleko w mleczniku ( jak dla mnie to wielki plus dla tego miejsca, bo nie ma to, jak samemu wlać sobie tyle mleczka, ile trzeba:) No a w dodatku była to jedna z moich ulubionych kaw - Cafe Vergnano. Więc już była pełnia szczęścia i morda uśmiecha mi się do teraz:)

Wielkim plusem jest też lokalizacja Republiki - plac Kolegiacki - odpowiednio blisko Starego Rynku ale jednak na uboczu.
Ceny przystępne - sałatki 12-20 zł a porcje solidne, kawy 5-12, grzanki i przekąski 7-15zł, lampka wina 6zł, ale bardziej opłaca się zamówić karafkę.

W piwniczce sala o charakterze bardziej "gabinetowym" - jeśli chcieć zabrać do Republiki faceta i nie przestraszyć go wyszywanymi w różyczki obrusikami to lepiej faktycznie zejść te kilka stopni niżej:)
Można palić - mają dobrą klimatyzację, więc dym nie przeszkadza pozostałym gościom.
Można płacić kartą.
Czynne dość krótko, bo tylko do 24.
I tylko dziwi, że nie mają strony internetowej.
A może źle szukałam?
Więcej grzechów nie pamiętam...


Jeśli to czytasz kochana A., to dzięki za te ukradzione Ci kilka chwil:)


Republika Róż
pl. Kolegiacki 2a
Poznań

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

maj pleżer:)

Natalia Szenrok-Brożyńska pisze...

Również bardzo lubię Republikę Róż i polecam i to właśnie nie ze względu na wystrój, ale na świetne menu ;) A winko podawane z oliwkami podbiło także moje podniebienie :)