sobota, 30 stycznia 2010

cebulowo

Dziś klasyk francuski.
Wypadkowa receptur Agnieszki Kręglickiej i Marka Łebkowskiego z moim dodatkiem (potrzeba matką wynalazków a białego wina zabrakło bo było za dobre*) w postaci kieliszeczka cointreau.
Zupę cebulową robić można zresztą na wiele sposobów.
Poniższy przepis to moja ulubiona wersja: słodkawa (dlatego czasem dodaję miód), niezbyt gęsta i mocno ziołowa.




zupa cebulowa
/przepis dla 3 osób/

5 cebul
1 litr bulionu
łyżka masła
1-2 ząbki czosnku
łyżeczka tymianku
liść laurowy
pieprz mielony
30 ml cointreau

3 grzanki z ciemnego pieczywa
starty lub pokrojony w paski twardy ser żółty

Cebule obieram i kroję w piórka. Szklę na łyżce masła, zmniejszam ogień i duszę przez 10 minut.
Następnie dodaję pokrojony drobno ząbek czosnku, liść laurowy i tymianek i duszę kolejne 10 minut.
Wlewam 100 ml gorącego bulionu, dusze kolejne 5-10 minut.
Następnie dolewam alkohol, zwiększam ogień i zagotowuję.
Gdy zacznie się gotować zalewam resztą bulionu i na małym ogniu gotuję jeszcze 30 min.
Doprawiam pieprzem.
Zupę wlewam do miseczek. Układam na każdej grzankę z serem i wstawiam na 5 minut do nagrzanego piekarnika.

Smacznego!




* owo pyszne wino to moje ostatnie odkrycie z Biedronki.
Portugalskie Leira de Canhoto (szczep Vinho Verde  ).
Młode, białe i lekko musujące. Wyśmienite!
I do tego kosztuje tylko 9,99.
Niestety nie wiadomo czy nie zabraknie go wraz z końcem promocji.
No i czy nie wykupicie mi wszystkiego, gdy już raz spróbujecie:)

czwartek, 28 stycznia 2010

pochwała prostoty

Ekspresowe, rozgrzewające i zabijające wszelkie bakterie (bo ostrrre i z czosnkiem!).
Klasyk włoski czyli aglio (czosnek), olio (oliwa) i  peperoncino (ostra papryczka), do których ja dorzucam jeszcze natkę pietruszki.



spaghetti na ostro
/aglio olio peperoncino, przepis podpatrzony w restauracji Piccolino w Starym Browarze w Poznaniu/

250 g makaronu spaghetti ugotowanego al dente
50 ml dobrej oliwy z oliwek
2-3 ząbki czosnku
1 mała ostra papryczka*
garść posiekanej natki pietruszki

Na rozgrzanej oliwie podsmażam krótko pokrojona w plasterki papryczkę, na koniec dodaję płatki czosnku.
smaże je króciutko by nie zbrązowiały i nie wytworzyły goryczki.
Zdejmuję z ognia, wrzucam garść natki (równie dobrze smakuje z innymi świeżymi ziołami).
na tą samą patelnię wrzucam ugotowany makaron, mieszam by oblepił się sosem i podaję posypane świeżo mielonym pieprzem (jesli komuś jeszcze za mało ostro:))

Smacznego!




* dziś użyłam suszonych papryczek prosto z Meksyku, za które dziękuję Madzi.
Są świetne i naprawdę piekielne:)

kochana Astrid

Jeśli udało mi się opromienić jedno jedyne smutne dzieciństwo - jestem zadowolona.
                                                                                   Astrid Lindgren



Dziś rocznica śmierci Astrid Lindgren.
Nie chce mi się wierzyć, że minęło już 8 lat.
Ona po prostu zawsze była -  ciągle z tymi dziecięcymi, młodymi oczami, mimo coraz bardziej pomarszczone skóry i słusznego wieku.
Wyglądała trochę jak podstarzała Pippi:)



Fascynowała mnie siła jej wyobraźni, zrozumienie dziecięcej psychiki, świadomość potrzeby wolności dla każdej istoty ludzkiej.
Ona nie gloryfikowała dzieciństwa, po prostu uważała, że powinno trwać całe życie, że wszystko zależy od nas samych i naszego podejścia. Im więcej pamiętamy z naszego dzieciństwa, im więcej dziecka w nas - tym jesteśmy szczęśliwsi.
Do tego zawsze już Astrid będzie dla mnie osobą, której twórczość pchnęła mnie do takich a nie innych działań. To dzięki niej, już jako dorosła osoba, zafascynowałam się literaturą dla dzieci, poświęciłam temu moją pracę magisterską a potem wybrałam także związany z tym sposób na życie. 
To niesamowite, jak wiele może zmienić jedna książka.
Były nią Dzieci z Bullerbyn, o których wspominałam TU.



Dziś natomiast chciałabym napisać kilka słów o innej książce Astrid Lindgren.
Ronja, córka zbójnika, bo tą pozycję mam na myśli, to książka, którą odkryłam już, jako dorosła osoba.
Zachwyciła mnie baśniowością, zafascynowała relacją między głównymi bohaterami, zadziwiła tematyką, która niesie za sobą bardzo głębokie przesłanie pod pozorem zwykłej przygody.

To opowieść o wolności, sile przyjaźni, o lękach, które są w każdym z nas, o trudnych relacjach dziecka z rodzicem i potrzebie wzajemnego zrozumienia, akceptacji.
To także książka o odpowiedzialności za własne czyny i wybory.
O tym, że nawet dzieciństwo jest czasem takich trudnych wyborów.
Brzmi moralizatorsko?
Może trochę, ale u Lindgren moralizatorstwa nie ma NIGDY.
Naprawdę nie wiem jak ona to robiła, że potrafiła  ważne życiowe prawdy przekazać w tak nienachalny sposób.
To wielka siła jej twórczości i kolejny dowód na to, że poczucie humoru, dystans do siebie i odnalezienie "wewnętrznego"dziecka daje więcej niż wszelkie mądrości i pedagogiczne tyrady.




Nagle spostrzegli, że zrobiła się już wieczór. I że są głodni.
Dzień cały upłynął, a oni bez przerwy coś robili. Nachodzili się, nabiegali, nadźwigali i nataszczyli, urządzając swoje gospodarstwo. Byli tak zajęci, że nawet nie czuli głodu.
Ale teraz zrobili sobie prawdziwą ucztę z chleba, koziego sera i wędzonej baraniny.
Wszystko to popijali czystą źródlaną wodą, dokładnie tak jak przepowiedziała Ronja.
(...)
- Ronja - odezwał się Birk - czy ty rozumiesz, że jesteśmy wolni, tak wolni, że z radości można śmiać się na całe gardło.
- Wiem, i to jest nasze bogactwo - odparła Ronja. - Nikt nie może nam tego odebrać ani nas stąd wypędzić.


Astrid Lindgren
Ronja, córka zbójnika

/Ronja rovardotter/
tłumaczenie: Anna Węgleńska
ilustracje: Ilon Wikland
Nasza Księgarnia
Warszawa 2007
stron:208
oprawa: twarda
cena: 21,90zł

środa, 27 stycznia 2010

pomidorówka, odc. 1



Pomidorówka.
Wydaje się nudna, oklepana.
Ale tak naprawdę jest zupą ponadczasową, uniwersalną i... podatną na tysiące kombinacji.
Słodkawy smak pomidorów i tak będzie w niej zawsze grał pierwsze skrzypce.
Ale kwestia dodatków, przypraw, sposobu podania to już pole do popisu dla naszej fantazji.
Dlatego właściwie na każdym blogu kulinarnym znaleźć można jakiś fascynujący przepis na zupę pomidorową.
Postanowiłam więc zdradzić kilka tajników mojego pomidorowego gotowania.
Zapraszam na serię odcinków z pomidorówką w roli głównej:)
Dziś rozgrzewająca i pieprzna.
W roli głównej, rzecz jasna pomidory, ale kto wie czy nie istotniejszy jest tu wywar z włoszczyzny.
Już samo obieranie warzyw, ich zapach roznoszący się po kuchni to zapowiedź czegoś smakowitego...







pomidorówka I

/przepis autorski na 3 os./

2 litry wody
pęczek włoszczyzny
kartonik przecieru z pomidorów
mały koncentrat
1 łyżka czerwonego pesto
6 małych kiełbasek pieprzowych
natka pietruszki
groszek ptysiowy

Włoszczyznę obieram, szoruję i kroję (z wyjątkiem pora) na plasterki.
Gotuję w osolonej wodzie, ale nie do zupełnej miękkości. Powinny zachować jędrność.
Pod koniec gotowania dodaję pora, przecier i jeśli lubimy gęstsze zupy - również mały koncentrat pomidorowy.
Na ostatnie 5-6 minut wrzucamy kiełbaski pieprzowe. Nadają one zupie unikalny smak.
Po zdjęciu z ognia dodaję łyżkę pesto, mieszam i rozlewam do talerzy.
Dekoruje natką, świeżo mielonym pieprzem i groszkiem ptysiowym.
Kiełbaski podaję osobno z chlebem i musztardą.

Smacznego!

poniedziałek, 25 stycznia 2010

jest dobrze

Gdy jest dobrze - daje mi dodatkową energię.
Gdy jest źle - poprawia nastrój.

Kto jeszcze nie zna Raphaela Saadiqa - zapraszam do posłuchania i pooglądania.
Pięknie wpisał się w modę na retro, korzysta z najlepszych tradycji muzycznych (płyta brzmi, jakby wyprodukowało je Motown)  i jest w tym naprawdę dobry!

Gorąco polecam album The Way I See It.
A oto dwie małe (wielkie)  próbki:




sobota, 23 stycznia 2010

obejrzane w kinie (2010)

1. Nine

reż. Rob Marshall
rok 2009, USA, Włochy
obsada: Daniel Day-Lewis, Penelope Cruz, Marion Cottilard, Judi Dench








2. To skomplikowane

It's complicated
reż. Nancy Meyers
rok 2009, USA
obsada: Meryl Streep, Alec Baldwin, Steve Martin






3. Perdita Durango

Dance with the Devil
reż.Alex de la Iglesia
rok: 1997, USA, Meksyk, Hiszpania
obsada: Rosie Perez, Javier Barden

piątek, 22 stycznia 2010

wakacyjny obiad

Na przekór mrozom, śniegom i zaspom dziś serwuję prawdziwie letnie danie.
Kojarzy nam się z wakacjami, gospodarstwami agroturystycznymi,  prywatnymi hodowlami, w których rybę wyłowić można samemu.
Nasze ulubione i sprawdzone miejsce to Agroturystyka Nad Stawami w Kletnie (ziemia kłodzka).
Pstragi zawsze świeże, świetnie przyprawione, z chrupiącą skórką.
Na takie mam dzisiaj chęć, ale okraszę je moim ulubionym sosem czosnkowym..



pstrąg smażony
/przepis autorski dla 2 osób/

2 świeże*, wypatroszone pstrągi z łbem i ogonem 
oliwa z oliwek
2 ząbki czosnku
pęczek natki
świeżo mielony pieprz
sok z połowy cytryny

Ryby myjemy, skrapiamy sokiem z cytryny i odstawiamy.
Przygotowujemy sos**: na małej patelni rozgrzewamy dobrą oliwę z oliwek. Jeden ząbek czosnku kroimy w plasterki, drugi rozgniatamy przez praskę. Wrzucamy je na oliwę. Dodajemy poszatkowaną natkę pietruszki (im więcej tym bardziej ziołowy aromat), przez chwilę przesmażamy i pieprzymy.
Wkładamy sos do wnętrza ryb.
Jeśli lubimy chrupiącą skórkę można posypać pstrągi mąką.
Smażymy ryby z obu stron na grillowej patelni aż do uzyskania lubianego przez nas koloru skórki.

Ja dziś serwuję pstruhy z grubymi frytkami, surówką z pora i szklanicą dobrze schłodzonego piwa.
Jak wakacje, to wakacje:)
Smacznego!

* świeży pstrąg ma jasno srebrną ściśle przylegającą łuskę, zaróżowione skrzela i szkliste jasne oczy.

** sos ten jest podstawą wielu potraw w krajach śródziemnomorskich.
Dla mnie jego aromat to po prostu Katalonia - czuje się go tam na każdym kroku.
Hiszpanie używają go do podawania owoców morza, ryb, ziemniaków czy pieczarek, a także jako "maczankę" do pieczywa.

piątek, 15 stycznia 2010

Wolna Kuba!

Piątek -  weekendu początek.
To był pracowity tydzień.
Zasłużyłam na drinka.
Sączę Cuba Libre i na myśl przychodzi mi pewna barcelońska knajpka, do której zaprowadził nas Pablo.
Żadnego szyldu, witryny... tylko drzwi, do których trzeba zapukać. Lokal dla wybranych.
Trochę szemrany, zadymiony (ciekawe czy od kiedy obowiązuje w Hiszpanii całkowity zakaz palenia w tej knajpce można palić?) ale za to dostaliśmy tam najlepsze Cuba Libre pod słońcem.
Barman hojną ręką nalał nam rumu... oj nalał:)
Ilekroć piję ten drink -  myślami wracam do tamtej chwili.
Ilekroć wracam do tamtej chwili - powraca  n o s t a l g i a.
Tęskno, znów tęskno...




Cuba Libre*
/long drink/

40ml białego rumu (Bacardi is the best)
10ml soku z cytryny lub limonki
lód
coca cola
plasterek cytryny lub limonki

Najpierw lód, potem rum i sok z cytryny
Uzupełniamy coca colą. Mieszamy i wrzucamy plasterek cytryny.
Potem sączymy i przenosimy się myślami daleko.
Następnie robimy drugiego drinka... i tak, aż do wyczerpania zapasów:)

Miłej nocy!



* ten drink ma już ponad 100 lat i mówi się, że powstał z połączenia tego co najlepsze na Kubie (rum) i w USA (coca cola).

czwartek, 14 stycznia 2010

zimno

Zimno.
Od wczorajszego wiatru i ciśnienia głowa bolała cały dzień.
A nie może.
Musi pracować na wysokich obrotach, zapamiętywać prawne kruczki, rozumieć urzędowe teksty, rozwiązywać rachunkowe zagadki.
No ale mam co chciałam.
Samorealizacja to nie jest bezbolesny proces:)

Gdy tak zimno i źle pomaga zupa.
Z zupami mam problem - lubię je tylko raz na jakiś czas.
Ale jak już wpadnę w ciąg mogę zjeść kilka talerzy.
A ten żurek wyszedł naprawdę smaczny.





Żurek
/przepis autorski dla 3 osób/


500 ml zakwasu na żur
2 litry wywaru z warzyw
3 białe kiełbaski
3 jajka ugotowane na twardo
łyżka koperku
2 ząbki czosnku
ziele angielskie 
majeranek 
liść laurowy
pieprz


Do wywaru z warzyw dodaję  liść laurowy, 2 obrane ząbki czosnku, ziele angielski i gotuję.
Następnie dodaję zakwas i trzymam na ogniu. 
Białą kiełbaskę kroję w plasterki i przesmażam na maśle. Wrzucam do zupy na ostatnie 5-10 minut gotowania wraz z łyżeczką majeranku.
Na talerzu układam jajko przekrojone na pół. Zalewam zupą, posypuję groszkiem ptysiowym, koperkiem i świeżo zmielonym pieprzem.



Podaję z ciemnym pieczywem.
Żurek, jeśli trzeba doprawiam odrobiną soku z cytryny  lub dolewając więcej zakwasu.
Po raz pierwszy użyłam groszku ptysiowego zamiast ziemniaków i był to strzał w 10!Smacznego!

niedziela, 10 stycznia 2010

maraton kawowy

Noc z kawą (Millennium ma chyba nasączane kofeiną kartki, w każdym razie kładłam się spać o 4:30), poranek z kawą (to akurat nic dziwnego w moim przypadku), obiad z kawą (o tym poniżej), no a po obiedzie espresso (wiadomo), pisząc te słowa piję kawkę i dojadam poranne scones (o których  pisałam Tu), no a jak tylko Słodziak zaśnie...zasiądę do Millennium.
Jednym słowem... kawowy maraton, sztafeta, czy tam bieg piastów:)



Lubię mięsa w sosach i podobno nieźle mi wychodzą. Jedno jest ważne - trzeba mieć do nich cierpliwość i nie traktować jak fast foodu. Dobre mięso trzeba długo dusić, ma puścić soki, być miękkie, kruche, soczyste.
Najlepiej marynować dzień wcześniej, dusić od samego rana, często podlewać gorąca wodą.
Poniższy przepis powstał w momencie krytycznym. Byłam pewna, że mam jeszcze sos pieczeniowy instant i dodam go w ostatniej chwili. Okazało się, że go jednak nie ma. Chwilę myślałam nad czymś co da mu pożądany ciemny kolor i lekko go zagęści. Wtedy wpadłam na pomysł: dodam śliwki suszone i ... kawę.
Od tamtej pory nie kupiłam sosu w proszku.


schab w sosie kawowym
/przepis autorski/

6-7 kotletów schabowych (lub z karkówki)
1 czerwona cebula
garść suszonych śliwek
1 espresso
1 łyżeczka mąki
oliwa
przyprawy ulubione

Dzień wcześniej lub z samego rana staram się zamarynować mięso - solę, pieprzę, majerankuję, papryczę i polewam 2 łyżkami oliwy. Wkładam do lodówki.
Na rozgrzanym tłuszczu podsmażam mięso z obu stron, ma być złociste, pięknie przyrumienione.
Podlewam szklanką gorącej wody (lub delikatnego bulionu), zmniejszam gaz, przykrywam i duszę.
Lubię mięsa bardzo kruche więc duszę przynajmniej 2 godziny, często obracając i podlewając.
Następnie dodaję śliwki i cebulę pokrojoną w krążki. Duszę następne 30 minut.
Po tym czasie wyjmuję mięso i doprawiam sos szklaneczką espresso, odrobiną mąki zmieszanej z oliwą i jeśli trzeba - przyprawami.
Gotowe.




Podaję z kaszą gryczaną, kluseczkami lub ziemniakami.
Do tego kapusta modra albo buraczki.,
Pikle lub korniszony.
Piwo albo czerwone wino.
A najlepiej wszystko naraz:)

Smacznego!

sobota, 9 stycznia 2010

śmiesznie

Od kiedy pamiętam stylistyka absurdu bardzo mi odpowiadała: Monty Python, Teatrzyk Zielona Gęś, opowiadania Johna Lennona, kabaret Mumio...
Na fali fascynacji pure nonsensem popełniłyśmy z Siorrą nawet kilka wierszy...
Może pozwoli mi je tu kiedyś opublikować:)

O książce W oparach absurdu Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego dowiedziałam się kila lat temu na wykładach prof. Witczaka. Pamiętam, że tego samego dnia pobiegłam do mojej ulubionej taniej księgarni  Akwarela i zakupiłam tą pozycje za cenę (bagatela!) 3 złotych 50 groszy:)
Ostatnio, szukając pewnego cytatu wróciłam do tego niewielkiego tomiku i... pochłonęłam go w całości.
Tego mi było trzeba po przeczytaniu 600 stron Larssona a przed kolejnymi 700 stronami:)



Tomik ten jest głównie zbiorem tekstów, które Słonimski i Tuwim pisali jako primaaprilisowe numery "Kuriera Polskiego" w latach 1920 - 1925 i "Wiadomości Literackich" w roku 1936.
Ponoć gazeta miała codzienny wygląd, ten sam układ artykułów, wiadomości, ogłoszeń ale treść była wyprawą w krainę bzdury i absurdu.*
Absurdalne opary unoszą się tam aż nadto, ale do dziś większość z nich śmieszy do łez.
Ależ to musiała być gratka! Tak bardzo chciałabym zobaczyć te oryginalne numery pisma.
Bo niestety wydanie z 1991 pozostawia wiele do życzenia. Żadnych edytorskich smaczków, reprintów czy ciekawych przypisów i dyskusyjne "cięcia" w przedmowie Tuwima.
Ratują je jedynie ilustracje Jerzego Flisaka.
Chciałabym więc zajrzeć do wznowienia (sprzed dwóch lat) wydawnictwa ISKRY, które znane jest z dbałości o edytorską i merytoryczną jakość.



Do moich ulubionych działów należą "Ogłoszenia drobne" (rewelacyjna zabawa językiem ogłoszeń):
Zmieniam skarpetki raz na tydzień. Witold Sandorski, Krucza 13.

lub
Sprzedaję i kupuję różne przedmioty, ale na ogól nudzę się. Wiad. na miejsu.

i Wiadomości Około literackie (niezła satyra na tamtejszy literacki światek).
Oprócz tego znajdziecie tam spostrzeżenie meteorologiczne, kalendarz "Pracowita pszczółka", dział geograficzny, zagadki, kronikę sądową a nawet... poradnik kulinarny, w którym znajdziemy ten oto smaczek:)

CO PODAĆ DO STOŁU, GDY PRZYJDĄ GOŚCIE, A W DOMU NIC NIE MA

Świeżo upieczoną indyczkę pokrajać w plasterki, wyłożyć na półmisek, ubrać kaparami i sałatą z pomidorów.
Funt łososia, trzy pudełka sardynek, szczupaka na zimno, pasztet ze zwierzyny i kilka śledzi marynowanych, zimne mięsa - rozłożyć na półmiskach i rozstawić na stole.
Kilka butelek wódki i wina, trochę owoców, czarna kawa i likiery - i ta zaimprowizowana naprędce kolacyjka zadowoli najwybredniejsze gusta.


No nie wiem, jak Wasze, ale moje gusta  zadowoliła w 100%!
Smacznego (czytania)!




Antoni Słonimski, Julian Tuwim
W oparach absurdu /wybór/
Agencja Omnipress
Warszawa 1991
ilustracje: Jerzy Flisak
oprawa broszurowa
stron: 154

czwartek, 7 stycznia 2010

słodko

Tym razem na słodko.
Znów z kulinarnych broszurek Kalicińskiej, Kuchnia znad rozlewiska
Może ja się jednak przekonuję do tej książki?

W każdym razie ciasto na tartę - bajeczne.
Takie jakie być powinno i łatwe w przygotowaniu.
Sekret tego ciasta tkwi w kilkukrotnym wałkowaniu i składaniu.
Dzięki temu rozwarstwia się prawie jak ciasto francuskie.
I tylko roztargniona Paula nie doczytała i wzięła tartownicę 26 a to był przepis na 15:)
Taki wyszedł... naleśnik.
Ale za to przepyszny i przesłodki!



tarta gaskońska
/inspirowana przepisem Małgorzaty Kalicińskiej/

ciasto:
pół kostki masła
25 dag mąki
1 żółtko
2 łyżki cukru
5 łyżek zimnej wody
sól

dodatki /i moje modyfikacje/:
1 kg jabłek (dałam tylko 2 duże twarde jabłka)
1 szklanka brązowego cukru (UWAGA: dodałam pół  szklanki a i tak było b. słodko!)
5 dag schłodzonego masła
armaniak lub calvados (miałam cointreau)

Ciasto wyrabiamy, formujemy kulę i schładzamy przez 1 godz. w lodówce.
W tym czasie obieramy jabłka i kroimy je w cienkie plasterki.
Następnie na lekko oprószonej mąką stolnicy, wałkujemy ciasto cienko na prostokąt, składamy na trzy i znów wałkujemy. Czynność powtarzamy dwukrotnie.
Wykładamy formę (15cm!) ciastem, układamy warstwę jabłek przesypując połową cukru.
Następnie okładamy pokrojonym w plasterki masłem i posypujemy resztą cukru.
Pieczemy 15-20 min w temp. 200st.
Wierzch tarty powinien się mocno zrumienić i skarmelizować.



Kalicińska proponuje polać alkoholem gorąca tartę, ja polałam jabłka jeszcze przed nałożeniem pozostałych składników.
Podałam z odrobiną bitej śmietany.
Smacznego!

środa, 6 stycznia 2010

ryba w cieście

O tym, jaki zawód poczułam otwierając książeczki kulinarne Małgorzaty Kalicińskiej, Kuchnia znad rozlewiska napiszę innym razem.
Całe szczęście, że przepisy są w "moim stylu" - łatwe, niedrogie i tuczące:)
Oto jeden z nich - pomysł na rybę.
Wojtas nie przekonał się do naleśnikowego ciasta.
Mnie bardzo smakowało.
Gusta, guściki...


biała ryba w cieście
/przepis Małgorzaty Kalicińskiej/

4 filety z białej ryby (użyłam mintaja)
4 łyżki musztardy dijon (użyłam miodowej)
sok z 1 cytryny
sól, pieprz, olej

CIASTO:
1 jajko
mąka
mleko sól

Osuszone filety rybne skrapiamy sokiem z cytryny, lekko doprawiamy i dość grubo smarujemy musztardą z obu stron.
Składniki na ciasto miksujemy. Powinno być gęstsze niż na naleśniki.
Filety zanurzamy w cieście i smażymy z obu stron na gorącym tłuszczu.
Podajemy natychmiast, udekorowane kawałkiem cytryny.



Moje uwagi:
* nie miałam akurat musztardy dijon więc użyłam miodowej z Kamisa. Jestem jednak przekonana, że z dijon ryba smakowałaby jeszcze lepiej i była wyrazistsza w smaku
* podałam z gęstym sosem czosnkowym i surówką z pora

Smacznego!

Whistle Stop Cafe

Jak zacząć pisać o Smażonych Zielonych Pomidorach, książce, którą już pewnie wszyscy znacie, a ja sięgam po nią dopiero teraz?
Przez moje ręce przechodziła dziesiątki razy gdy pracowałam w księgarni.
Wciąż wznawiana, chętnie kupowana i czytana.
Od dawna kojarzyłam ten tytuł, czytałam coś niecoś o autorce ale poza tym nie wiedziałam nic
Gdy więc TVP pokazywała w święta film na podstawie książki Fannie Flag,  postanowiłam go obejrzeć,  by zobaczyć: o co chodzi z tymi zielonymi i smażonymi pomidorami:)
Efekt był taki, że już nazajutrz pobiegłam do pobliskiej księgarni, modląc się by mieli tą pozycję.
A potem spędziłam trzy przeurocze wieczory w Alabamie z Idgie, Evelyn, Kikutkiem, Dużym Georgem i całą resztą barwnych postaci.

Książka ma ciekawą strukturę, która na początku czytania może wprowadzać niejaki chaos - losy bohaterów pokazywane są z kilku perspektyw: lat współczesnych (lata 1986-1988), wspomnień Ninny Threadgoode i wycinków prasowych (obejmujących lata 1920 - 1970) oraz narracji 3. osobowej.   Rozdziały są bardzo krótkie (1-3 strony), notki prasowe jeszcze krótsze.
Przeskakujemy więc z tematu na temat, podawane są nam strzępy informacji o wydarzeniach i bohaterach.
Dzięki temu zabiegowi oglądamy jedno zdarzenie z kilku perspektyw i już po kilkunastu stronach układanka zaczyna przedstawiać spójną i intrygująca całość -  pełną humoru, ciepłą opowieść o kilku pokoleniach rodziny Threadgoode i powiązanej z nimi murzyńskiej rodzinie Peavey.
Smażone zielone pomidory to także opowieść o miłości   - jeden  z niewielu znanych mi przypadków, w którym miłość dwóch kobiet przedstawiona jest tak subtelnie i naturalnie.
Ale to także gorzka opowieść o Ameryce w czasach Wielkiego Kryzysu, - biedzie, rasizmie i ludzkim cierpieniu. To jedna z tych książek, których bohaterowie na długo pozostają w pamięci, stają się nam bliscy i wręcz realni - wierzę, że gdyby kiedykolwiek los zaprowadził mnie na Południe Stanów Zjednoczonych, odnajdę to, co pozostało z tętniącej życiem w latach 30- tych ubiegłego wieku, kawiarni Whistle Stop prowadzonej przez dwie śliczne, zakochane w sobie dziewczyny.

12 czerwca 1929
Otwarcie kawiarni

W zeszłym tygodniu, tuż obok mojej poczty, została otwarta Whistle Stop Cafe. 
Jej właścicielki Idgie Threadgoode i Ruth Jamison, twierdzą, że jak dotąd interesy idą dobrze. [...]

Tych, którzy tam jeszcze nie byli, Idgie informuje, że śniadania podaje się od 5.30 do 7.00 i można na nie dostać jajka, kaszę, biszkopty, bekon, kiełbaski, szynkę z sosem i kawę - wszystko za 25 centów.
Na lunch i kolację można zamówić: smażonego kurczaka, kotlety wieprzowe z sosem, zębacza, kurczaka z kluskami lub porcję pieczeni, trzy rodzaje warzyw do wyboru, biszkopty lub chleb z mąki kukurydzianej, coś do picia i deser - za 35 centów.
Idgie mówi, że z warzyw mają: kukurydzę ze śmietanką, smażone zielone pomidory, smażony piżmian, kapustę lub rzepę, groszek, kandyzowane słodkie ziemniaki lub fasolkę szparagową.
I placek na deser.


Na wszystkie podane w tym fragmencie dania znajdziemy przepisy na końcu książki.
Z robieniem smażonych zielonych pomidorów poczekam do wiosny, gdy będą  tańsze i smaczniejsze.
A tymczasem zrobiłam maślane biszkopty, których obecność  w menu z bekonem i fasolą początkowo mnie zdziwiła.
Gdy doczytałam  przepis, wszystko okazało się jasne - w cieście nie ma ani odrobiny cukru.
Amerykańskie biscuits choć tłumaczone, jako biszkopty, to właściwie to samo, co nasze krakersy czy herbatniki.
Świetnie smakują, jako zakąska do piwa.





biszkopty maślane
/przepis Sipsey - Buttermilk Biscuits/

2 filiżanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 filiżanki oleju
1/4 łyżeczki sody
2 łyżeczki soli
filiżanka maślanki


Wymieszaj suche składniki. Dodaj olej i wymieszaj dokładnie, aż masa będzie gładka.
Dodaj maślankę, ciągle mieszając. Rozwałkuj na cienkie ciasto i wytnij herbatniki.
Piecz w wysmarowanej tłuszczem formie w gorącym piekarniku, aż nabiorą złocistego koloru.




Moje Uwagi:
* nagrzałam piekarnik do 200st i piekłam herbatniki ok. 10 min. Drugą zaś blachę ok.6-7 min.

* z podanej ilości ciasta (dodałam trochę więcej mąki) wyszło mi 30 herbatników

* drugą partię ciastek zrobiłam zmniejszając ilość soli do pół łyżeczki i dodając cukier waniliowy.
Wyszły trochę jak angielskie butter cakes,  których słono-słodki smak zawsze mnie fascynował.

Smacznego!





Fannie Flag
Smażone zielone pomidory
/Fried Green  Tomatoes at the Whistle Stop Cafe/
tłumaczenie: Aldona Biała
ZYSK i s-ka
Poznań 2008
oprawa broszurowa
stron : 363
cena : 29,90

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Hallelujah!

Muzykantka napisała niedawno o piosenkach świątecznych.
Nie christmas songach, nie kolędach, tylko utworach, które w jakiś sposób kojarzą się nam ze świętami, z tą niepowtarzalną aurą.
Co roku mogą być to inne kawałki, albo zawsze te same, które z uporem maniaka kołaczą się nam po głowie jeszcze długo, długo po świętach.
Dla mnie tegoroczne święta i okres noworoczny będą się kojarzyły z Yasmin Levi, której najnowszą płytę znalazłam pod choinką.
A szczególnie z utworem nr. 5 - znaną pod każdą szerokością geograficzną piosenka Hallelujah.
Oprócz  Leonarda Coena śpiewali ją również Jeff Buckley, Rufus Wainwright, Bon Jovi, Sheryl Crow i wielu wielu innych.
W każdym wykonaniu ma w sobie COŚ. Tak to już jest  z arcydziełami.

Ale takiej interpretacji, jak ta Yasmin Levi - jeszcze nie słyszałam.
Jak zwykle u niej przenikają się jej izraelskie korzenie, flamenco i poezja.



                                 Posłuchajcie sami...

                                 YASMIN LEVY, HALLELUJAH   

niedziela, 3 stycznia 2010

orientalnie

Pizza -  ale inaczej.
Próba połączenia ulubionych smaków.
Jeszcze nigdy nie jadłam zielonego pesto i rodzynek jednocześnie.
Czas się przełamać.
Efekt powalający!


pizza orientalna
/przepis autorski/

Ciasto na pizzę wg Liski:
/ podwoiłam poniższe składniki by otrzymać pizzę na dużą blachę/

3/4 szklanki mąki
1/2 łyżeczki cukru
1/2 łyżeczki drożdży instant
1/2 łyżeczki soli
1/3 szklanki wody
4 łyżki oliwy


Okład:
pierś kurczaka pokrojona na kawałeczki i usmażona na oliwie z przyprawą orientalną /curry, kolendra, imbir, papryka słodka, sól, pieprz/
1 średnia cebula pokrojona w paski
garść rodzynek
1 średnia żółta papryka
1 mozzarella pokrojona w plastry
1 mały serek brie pokrojony w plastry
4 łyżki zielonego pesto
2 łyżki gęstej śmietany
2 łyżki sosu pomidorowego
oregano




Wszystkie składniki ciasta łączę, ugniatam i odstawiam na godzinę w ciepłe miejsce.
W tym czasie na oliwie podsmażam kurczaka z przyprawami, dodaję rodzynki, cebulę i paprykę.
Krótko zasmażam.
Pesto łączę ze śmietaną i króciutko gotuję w rondelku.
Piekarnik nagrzewam do 210st.
Ciasto rozwałkowuję i układam na blasze wyłożonej pergaminem.
Smaruję ciasto sosem pesto. Układam wszystkie składniki, nakrapiam sosem pomidorowym i zapiekam przez 10 min.
Smacznego!

sobota, 2 stycznia 2010

zabawa trwa

Dziś urodziny Marylki.
Urządziłam małe przyjątko z egzotycznymi deserami i koktajlami.
Na przekór zimie za oknem:)

Sto lat, stoo laaat Kochana Mamo!





egzotyczna galaretka
/przepis autorski dla 5 os./

1 opakowanie galaretki cytrynowej
1 opakowanie galaretki o smaku kiwi
puszka sałatki owocowej (ananas, papaja, banan, maracuja)
500ml śmietanki 30% lub 36%
50 ml malibu
kakao lub wiórki czekoladowe do posypania

Galaretki przygotowuję wg receptury na opakowaniu. Odstawiam by stężały.
Śmietankę ubijam z odrobiną cukru pudru.
Owoce zalewam malibu, mieszam i pozostawiam na 10 min. by się napiły.
W wysokich szklankach układam warstwami pokrojoną w kostkę galaretkę, owoce i bitą śmietanę.
Posypuję czekoladą lub kakao.





urodzinowy koktajl dla Mamy
/przepis autorski/

30ml malibu
20 ml bols curacao
50 ml soku bananowego
100 ml syropu z owoców egzotycznych (tych, które użyłam do deserów)
kawałek pomarańczy
lód

Alkohole z sokami i lodem łączę w shakerze. Przelewam do wysokiej szklanki. Dodaję 2 kostki lodu i kawałek pomarańczy.


Smacznego!

przeczytane w 2009

Od kilku lat zapisuję sobie wszystkie moje lektury i wszystkie obejrzane filmy oraz sztuki teatralne.
Proporcje zmieniają się co rok.
Lista wg chronologii, a nie wartościowania.
Zaczynam od książek.
W tym roku wygrały krótkie formy -  opowiadania, których przeczytałam dość dużo.Na liście nie ma pojedynczych wierszy i fragmentów powieści zamieszczonych w czasopismach.
Nie znalazły się też książki, które rozpoczęłam czytać ale z jakiś powodów nie dokończyłam.


1.Angela Beccera, Przedostatnie marzenie
Świat Książki 2008


2. Alicia Gimenez-Bartllett, Węże w raju
Noir sur Blanc 2008


3. Ann Patchett, Belcanto
Rebis 2008


4. Judy Budnitz, Duże ładne amerykańskie dziecko
Znak 2009
 Opowiadania: 
Chlust
Duże Ładne Amerykańskie Dziecko
Cud
Nadia
Skąd Pochodzimy
Goście
Ratowanie Twarzy
Zanurzenie


5. Chuck Palahniuk, Fight Club
Niebieska Studnia 2006


6. Guy de Maupassant, Naszyjnik
Wydawnictwo Dolnośląskie 2005


Opowiadania:
Wyznanie
Naszyjnik
Idylla
Parasol
Powrót
Miłość
Panna Perełka



7. Philippe Delerm, Pierwszy łyk piwa
Sic! 2004


8. Philippe Delerm, Zamordowana sjesta
 Sic! 2005


9. Królowa pocałunków - antologia opowiadań rosyjskich
Czytelnik 1975

Opowiadania:
Iwan Turgieniew, Asia
Maksym Gorki, 26 i jedna
Leonid Andrejew, OtchłańNadieżda Teffi, Flirt




10. Małgorzata Musierowicz, Kłamczucha
Akapit Press 1996


11. Pablo Tusset, Najlepsze co może przydarzyć się rogalikowi
Amber 2004


12. Manuela Gretkowska, Europejka
W.A.B. 2004


13. Stieg Larsson, Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
Czarna Owca 2009


14. Enrica Crispino, Toulouse-Lautrec
Klasycy Sztuki
Rzeczpospolita, HPS 2006


15. Bryan Bruce, Historia Smaku
Carta Blanca 2009

piątek, 1 stycznia 2010

noworocznie

Jaki pierwszy dzień roku taki cały rok.
Podobno.
Taki przesąd.

Nasz 1.01.2010 był bardzo, bardzo pracowity.
I nie mówię tu wyłącznie o sprzątaniu po wczorajszej udanej zabawie;)
Wymalowaliśmy z Wojtasem kilka ścian.
Odświeżyliśmy, rozjaśniliśmy, uprzątnęliśmy pajęczyny i kurz.
Symboliczne.
I niech dobrze wróży.




Wszystkim, którzy tu zaglądają.
Dla Was i Waszych Najbliższych.
Niech to będzie D O B R Y   R O K.


A teraz piję Wasze i swoje zdrowie.
Zasłużyłam:)


Ps. Na zdjęciu szampan, którego wczoraj nie otworzyłaś kochana J. i kawałek odmalowanej ściany:)

czekoladowo

Ciężkie, wilgotne, wytrawne i pyszne.
Takie jest ciasto czekoladowe wg  Kuchareczki.
Wczoraj w pośpiechu przeglądałam blogi w poszukiwaniu ciasta czekoladowego, do którego wszystkie składniki posiadam w domu.
Miałam jedno ostatnie jajko więc wybór padł właśnie na ten przepis.
Ciasto nie wyrasta zbyt wysokie, można więc kroić je w wygodne do podjadania batony.
W sam raz na Sylwestrowe Party, ale uwaga - Kuchareczka miała rację - jeden kawałek wystarcza na tygodniowe zapotrzebowanie czekoladowe:)





ciasto czekoladowe
/przepis na małą keksówkę, wg Kuchareczki/

1 jajko
125g drobnego cukru
4 łyżki oleju słonecznikowego
30 g kakao
80g mąki pszennej
1 łyżeczka suchych drożdży 
4 łyżki mleka
60g gęstej śmietany (dodałam 18% z Piątnicy)


Jajko, cukier i olej miksowałam na małych obrotach.
Dodałam wszystkie suche składniki. Ubijałam.
Na koniec mleko i śmietana.
Jeszcze chwila ubijania i wylewam ciasto do wyłożonej pergaminem keksówki.
Piekłam 10 min w 210st, następnie zmniejszyłam temperaturę do 160 st i piekłam jeszcze ok 35min.
Gdy lekko przestygło polałam polewą czekoladową i udekorowałam kolorową posypką.




Moje Uwagi:

*  Zastanawiam się jakby smakowało, gdyby zamiast drożdży dodać sodę lub odrobinę  proszku. Drożdże niestety lekko czuć w tym cieście i jest to właściwie jego jedyny minus.

 * Kuchareczka poleca wysmarowanie keksówki masłem, ja użyłam pergaminu.


Smacznego!